To, czego dokonała Małgorzata Wyszyńska-Kwiatkowska dla większości ludzi jest po prostu niewyobrażalne. Zawody Ironman wymagają nie tylko przepłynięcia 3,86 km, przejechania rowerem 180 km i przebiegnięcia 42,195 km, ale też pokonania własnych ograniczeń i kryzysów. Najlepiej z uśmiechem, bo wtedy zmęczenie jest mniej odczuwalne. W rozmowie z „Nowym Wyszkowiakiem” Żelazna Dama zdradza, co jeszcze pomogło jej podczas najbardziej wymagających zawodów na świecie, opowiada o przygotowaniach i apeluje: „Moje ciało potrzebuje ruchu. Dla mnie to jest katastrofa, jeżeli czuję się fatalnie i nie mam ruchu w ciągu dnia. Uważam, że każdy powinien chociaż trochę pochodzić. Jak nie biegacie, to idźcie chociaż na spacer, zróbcie coś dla swojego ciała”.
O sukcesie Małgorzaty Wyszyńskiej-Kwiatkowskiej na Castle Thriatlon Malbork 2025 informowaliśmy już na łamach „Nowego Wyszkowiaka”. Płynęła 1h 18min, ponad 5h 20min spędziła na rowerze, a trasę maratonu przebiegła w 3h 30min. Po wyczerpującej walce z trasą, po 10 godzinach i 20 minutach zawodniczka KB Wyszków przekroczyła linię mety. Ten niebywały wyczyn dał jej szóste miejsce w Mistrzostwach Polski w Triathlonie wśród kobiet. W swojej kategorii wiekowej wyszkowianka zajęła drugie miejsce!
CZYTAJ WIĘCEJ: Wyszkowianka Człowiekiem z Żelaza
CZYTAJ WIĘCEJ: Wyszkowianka Człowiekiem z Żelaza
Czujesz się Kobietą z Żelaza? Próbowałam podpytać twoich znajomych, ale twierdzą, że nie masz żadnych słabości.
- (śmiech) Oczywiście, że mam słabości. Na pewno początkowo musiałam się zmierzyć z pływaniem w wodach otwartych. Jest jednak inaczej, niż jak się pływa w basenie. W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, pojawia się lęk, że coś się wydarzy. Jest to totalnie irracjonalne, ale parę razy mi się zdarzało. Mówiłam sobie wtedy: ogarnij się, przecież to nie jest nic strasznego, po prostu dopłyniesz i nic się nie wydarzy. To też kwestia pracy „z głową”. Z zawodów na zawody pływało mi się coraz lepiej. Chociaż zdarza się, że ktoś cię uderzy w głowę łokciem albo stopą i wtedy strach może powrócić. Podczas tych zawodów przyjęłam taktykę, że mam płynąć swobodnie, luźno i będzie dobrze.
O treningach jeszcze porozmawiamy, ale skoro wspomniałaś o wodach otwartych, to gdzie trenujesz?
- Zazwyczaj w wodach otwartych pływam dopiero na zawodach. W okresie wakacyjnym zdarza mi się pływać w jeziorze, jak jestem na Mazurach. W naszej okolicy nie ma za bardzo gdzie. W Nieporęcie nie lubię pływać. Tam jest dużo ludzi, a woda nie jest za fajna. Zazwyczaj trenuję więc po prostu w basenie. Zresztą nie ukrywam, że trening w otwartej wodzie nie należy do moich ulubionych. Startuję 3-4 razy w sezonie, więc już trochę przetarcia mam. Kupiłam też lepszą piankę, więc nie było mi cały czas zimno, jak wcześniej.
Tak ogólnie, w życiu boisz się czegoś?
- Boję się rzeczy, których nie jestem w stanie kontrolować. Mam np. patent żeglarski, ale sama nie steruję, bo nie mam nad tym kontroli, nie mam dobrze wyćwiczonych pewnych zachowań i pojawia się u mnie lęk. Podobnie z jazdą konną. Zazwyczaj spadałam z konia i coś łamałam, więc wolę nie wsiadać albo jeżdżę w bardzo bezpiecznych miejscach. Ale ze wspinaczką po górach, na dużych wysokościach, w parkach linowych nie mam żadnego problemu.
Wiesz, że to, czego dokonałaś, dla większości ludzi jest po prostu niewyobrażalne?
- Jeszcze na początku tego roku sama miałam wrażenie, że to jest rzecz, którą ciężko mi będzie osiągnąć. To w ogóle było dla mnie trochę irracjonalne, ale pomyślałam: a co mi tam, zawsze mogę się wycofać. Na początku o swoich planach nie mówiłam głośno, żeby nie czuć się zobligowaną. Później mówiłam, bo sama chciałam się zobligować.
W połowie sezonu w Bydgoszczy wystartowałam w zawodach na połowie dystansu Ironmana. To było dla mnie bardzo stresujące. To już była dla mnie duża odległość, ale udało mi się ukończyć, a nawet zejść poniżej 5 godzin. Było super, ale pomyślałam: nie ma opcji, że wystartuję w całym Ironmanie. Przeszło mi po godzinie czy dwóch. (śmiech) Trener powiedział mi: to nie jest na całe życie, to pomysł na ten sezon. Owszem, to trochę potrwa, bo treningi zajmują dużo czasu.
Czyli przygotowywałaś się pod okiem trenera, specjalisty od triatlonu.
- Tak, w tym roku rozpoczęłam pracę z trenerem. Do tej pory miałam trenera od nas, z klubu. Adam Kalicki układał treningi biegowe, a ja sama całą resztę, czyli rower i pływanie. Przez dwa sezony sama sobie te jednostki treningowe łączyłam. W sumie nawet nieźle mi to wychodziło, bo za każdym razem wracałam z jakimś osiągnięciem. Stwierdziłam jednak, że z trenerem będę mogła kolejny krok, pójść dalej. Pod koniec grudnia spotkałam się po raz pierwszy z tym trenerem, padły pytania o założenia startowe na przyszły rok i przyznałam, że chciałabym wystartować w pełnym dystansie. W styczniu zaczęliśmy testy, żeby zweryfikować, na jakim jestem poziomie. A potem powoli, powoli zaczęliśmy budować przygotowanie fizyczne, ale też układu nerwowego do tak dużego przeciążenia. Najtrudniejsza była dla mnie jazda rowerem, bo trwa najdłużej, a jak kończysz, to masz wrażenie, że jesteś w jakimś innym świecie. Oprócz tego, że ciało musi przywyknąć, to i też układ nerwowy musi się dostosować.
Ile czasu dziennie trzeba trenować?
- Ten czas powoli się wydłuża. Treningi zazwyczaj są rozpisane na 6 dni w tygodniu i one stopniowo są coraz dłuższe. Szczyt przygotowań trwał parę tygodni. Rowerowe treningi trwały np. do 5 godzin plus na koniec musiałam przebiec 40 minut. Następnego dnia ponad 2 godziny biegania. Często gęsto były po dwa treningi dziennie: rano basen, wieczorem bieganie albo dwa rowery dziennie. Do tego miałam swoje dotychczasowe aktywności, zajęcia, które prowadzę.
Mentalnie też się przygotowywałaś w jakiś specjalny sposób?
- Tak. Dużo rozmawiałam z różnymi osobami, słuchałam podcastów ludzi, którzy wcześniej startowali. Z trenerem dużo rozmawialiśmy, jak do tych zawodów podejść, jak je potraktować. Miałam bardzo dużo takich przemyśleń.
Są zresztą różne techniki radzenia sobie z kryzysami. Np. jak jedziesz rowerem i jest bardzo ciężko, to nie myślisz o niczym, tylko po prostu liczysz do ośmiu, w tę i z powrotem. To trochę odciąga uwagę od zmęczenia. W jednym z podcastów ktoś opowiadał, że najlepsi maratończycy, jak są bardzo zmęczeni, zaczynają się uśmiechać. Układ nerwowy odbiera to jako skok dopaminy, człowiek jest szczęśliwszy i nie odczuwa się tak bardzo zmęczenia. Faktycznie to działa. Na rowerze się dużo śmiałam. (śmiech) Ale śmiałam się też w czasie biegu, kiedy było mi trochę ciężej. Co ciekawe, ludzie patrząc na mnie, też zaczynali się uśmiechać.
Głowa ma chyba ogromne znaczenie.
- Zgadza się. Fizycznie i psychicznie czułam się przygotowana w czasie całego wyścigu. Nie miałam sytuacji kryzysowych, w których czułabym się fatalnie albo byłoby mi bardzo, bardzo ciężko. Starałam się utrzymywać constans i kiedy analizowałam później wyniki, to poszczególne etapy były dosyć równe. Starałam się nie przeszarżować, zostawić miejsce na kolejną dyscyplinę.
Każda dyscyplina to kilka okrążeń, więc ważne, żeby się nie pomylić. Widzisz na zegarku mniej więcej jaki masz czas, ale w Bydgoszczy w pewnym momencie przestawił mi się zegarek i nie byłam pewna, która to runda. Właśnie w Bydgoszczy ktoś się pomylił i nie przejechał jednej pętli. To jest najgorsze, bo pokonasz taki dystans, a okaże się, że czegoś nie zrobiłeś. A jak jest głowa zmęczona, ciało zmęczone to mogą się zdarzyć różne sytuacje. Więc liczenie tych okrążeń też trochę zajmuje głowę. W ogóle podczas zawodów dużo myśli się pojawia. Połowę życia można przemyśleć.
Triathlon to trzy dyscypliny, ale oprócz tego jest dyscyplina pod tytułem strefa zmian. Musisz to zrobić szybko. Wybiegasz z wody i pędzisz do roweru, tam się musisz szybko przebrać, założyć buty rowerowe, kask, rower. Żeby w ogóle wziąć rower, musisz mieć kas na głowie, bo sędzia cię cofnie, więc trzeba się pilnować. Kończysz pętlę rowerową i zaczynasz już myśleć o kolejnej strefie zmian i przejściu do biegania. To też pozwala zająć głowę, ułatwia koncentrację.
Czyli przez te 10 godzin nie miałaś kryzysu, myśli, że już nie masz rady?
- Nie, nie miałam. Były momenty, w których było mi trochę ciężej, ale myślałam wtedy o osobach, które mnie wspierają. Niektórzy mówili mi przed startem: masz moją energię. Gdy było mi ciężej, myślałam sobie: to teraz poproszę o tę energię, żeby było mi łatwiej i przyjemniej. I faktycznie, kiedy myślałam o tych osobach, czułam energię, wsparcie.
Generalnie nie masz przy sobie telefonu, żadnego kontaktu. Jedynie trener co jakiś czas spotykał mnie na pętli i mówił: dobra, ciśnij, jesteś druga w swojej kategorii, utrzymaj to. Albo na pętli biegowej: możesz tak zostać albo możesz przyspieszyć. Zresztą właśnie na bieganiu dużo nadrobiłam. Dziewczyna, która po rowerze była sporo przede mną, na bieganiu bardzo osłabła, więc spokojnie ją wyprzedziłam i jeszcze byłam sporo przed nią. Generalnie na rowerze sporo tracę, bo nie mam go dobrze wyćwiczonego, ale sporo zyskuję na bieganiu. W sumie jakby z biegania się wywodzę.
Biegałaś, biegałaś, chciałaś coraz więcej, coraz więcej i koniec końców stanęłaś na starcie Ironmana?
- Zawsze byłam aktywna. Biegam, ale lubię też jeździć rowerem i pływać. Adam Rogulski, który od dawna startuje w triathlonach, namówił mnie, żebym spróbowała. Zaczęłam się przygotowywać, chodzić na basen. Teraz pływanie kraulem sprawia mi już przyjemność, ale na początku było dla mnie strasznie trudne. Zdarzały mi się triathlony, na których połowę dystansu płynęłam żabą. Adam się ze mnie śmiał, ale mówiłam, moja żabka jest szybka, więc na razie tak zostanie. Żaba jednak bardziej męczy nogi, co później źle wpływa na rower. I tak z zawodów na zawody powoli się nauczyłam tego kraula i teraz już czuję komfortowo.
Stawiałam sobie kolejne wyzwania. Zaczęłam od jednej ósmej na przetarcie startu, później wzięłam udział w jednej czwartej. Całkiem nieźle mi szło, bo zawsze znajdowałam się na podium w swojej kategorii wiekowej. Później zdecydowałam się na te zawody w Bydgoszczy, gdzie okazało, że miałam pierwszą lokatę w swojej kategorii wiekowej. Super zaskoczenie. To nie jest najważniejsze, ale na pewno dodatkowo motywujące.
Jedną rzecz zdradzili mi twoi znajomi, która mnie zresztą trochę zaskoczyła. Podobno w ogóle nie lubisz zawodów?
- Rzeczywiście nie lubię. Dla mnie najfajniejsze jest samo trenowanie.
Po prostu lubisz taki styl życia.
- Zdecydowanie. Gdybym tego nie lubiła, to na pewno nie chciałabym się aż tak przemęczać. Jeśli mam robić coś, co nie sprawia mi przyjemności, to na pewno nie będę w to szła, nie będę się zmuszała. W życiu i tak mamy dużo wyzwań. Weryfikuję sobie, próbuję tego, co mi się podoba. Jak mam przesyt, to przerzucam się na coś innego. Bieganie, triathlon, a w międzyczasie mam zajęcia typu joga, pilates. Bardzo lubię prowadzić zajęcia. Praca z ludźmi daje mi dużą przyjemność, realizuję się w tym, lubię czuć energię od ludzi w czasie zajęć. Mamy z klubem biegacza KB Wyszków różne projekty, zawody.
Jak takie poważne zawody wyglądają w praktyce? To jednak 10 godzin. Czy są jakieś miejsca, w których się przystaje?
- Starty są rano, więc musisz wcześnie zjeść śniadanie. Przed startem większość osób przyjmuje żele energetyczne. Masz je też przygotowane na rowerze, ułożone odpowiednią ilością, żeby wystarczyło na czas przejazdu. Przyjmujesz je co 35-45 minut. Co prawda są tzw. punkty odżywcze, można sięgnąć po jakieś napoje, wodę, izotoniki, żel energetyczny, czy banana. Ale to się odbywa zawsze w ruchu, po prostu trochę zwalniasz.
Czyli w ogóle nie zatrzymujesz się przez te 10 godzin?
- Nie. Zatrzymujesz się w strefie zmian, kiedy np. zostawiasz rower i po tych 5 godzinach możesz skorzystać z toalety. Wiadomo, mężczyznom jest łatwiej. Aczkolwiek, kiedy jest ciepło, to pijesz, ale wszystko wypacasz.
Po rowerze jest bieganie. Też są punkty odżywcze. Ludzie się tam lekko zatrzymują, ale nie stają, tylko coś pochwycą i marszem idą dalej. Ja się nie zatrzymuję, bo to trochę zaburza rytm biegania. Miałam przygotowane w pasie biegowym swoje żele.
Czas w strefie zmiany też jest liczony do czasu zawodów, więc jest wyśrubowany. Liczy się każda sekunda. Jak ci zejdzie minutę dłużej w strefie zmian, to później musisz to nadrobić. Zawodnicy mają tak wyćwiczone zmiany, że wbiegają, buty mają już wpięte na rower, wsiadają w biegu na rower i dopiero zapinają buty.
Co czułaś na mecie? Pamiętasz swoją pierwszą myśl?
- Boże, jak super, że się już skończyło. (śmiech) Na ostatniej pętli, kiedy wiedziałam, że to już końcówka, biegłam z uśmiechem na twarzy. Super mi się biegło.
Nie chodzi tylko o same zawody. Kilka miesięcy było pod to jakby podporządkowane. To już nie tyle fizyczne, co psychiczne obciążenie. Te przygotowania są ważne, ale to nie jest najważniejsza rzecz w życiu. Wokół jest mnóstwo ważnych spraw. Jeżeli mi się uda to połączyć, to super. Takie miałam nastawienie. Najważniejsza jest rodzina, jest też praca, a treningi są rzeczą dodatkową. Poświęcam im dużo czasu, ale to zawsze tylko dodatek.
Czy po takich zawodach masz czas, że w ogóle nie trenujesz?
- Nie. Moje ciało potrzebuje ruchu. Dla mnie to jest katastrofa, jeżeli czuję się fatalnie i nie mam ruchu w ciągu dnia. Uważam, że każdy powinien chociaż trochę pochodzić. Jak nie biegacie, to idźcie chociaż na spacer, zróbcie coś dla swojego ciała.
W pierwszych dniach po zawodach często wychodzą mega zakwasy, przeciążeniowe dolegliwości. Spacerowałam więc sobie. Basen w Wyszkowie zamknięty, a szkoda, bo pewnie bym poszła.
We wtorek już prowadziłam zajęcia i było fajnie. Oczywiście, trzeba zadbać o regenerację, więc starałam się nie szaleć. Delikatne marsze, przebieżki, joga, pilates - to znowu uelastycznia ciało.
Mamy modę na bieganie, dużo ludzi spaceruje, ale jest też mnóstwo osób, które wiedzą, że powinny się ruszyć, ale tego nie robią. Jak byś ich zachęciła?
- Czasami zachęcam dzieci, żeby poszły ze mną na spacer. I to jest czas tylko dla nas. Mamy możliwość pogadania, mamy ruch i to daje dużą satysfakcję. Bieganie nie jest przecież dla każdego, ale spacery już tak. Czujesz lepiej się fizycznie, głowa się czyści, rośnie poziom endorfin i wracasz z innym nastawieniem. Wychodzisz na 15-minutowy spacer, a wracasz po 40 minutach, bo jest po prostu przyjemnie. Ważne, żeby nie rezygnować, a często dziewczyna nie idzie, bo koleżanka nie idzie. To jest częsta wymówka. Zachęcam do udziału w różnych zajęciach. Od razu poznaje się inne osoby, nie jest się samemu. A przede wszystkim jest poczucie, że zrobiło się coś dla siebie. Czasami nawet warto zaparkować samochód dalej, albo zamiast windy wybrać schody.
Nie jest tak, że zawsze mam ochotę na trening. Czasami wychodzę z pracy i myślę: nie, ja dzisiaj w ogóle nie mam energii, nic z siebie nie wykrzeszę. Ale patrzę, co mam w kalendarzu do zrobienia, przemogę się, zacznę i już w połowie treningu pojawiają się zasoby, energia. Czasami to nasze zmęczenie jest tylko takie pozorne. Często jesteśmy przebodźcowani po całym dniu różnymi sprawami, z którymi się musimy zmierzyć.
Powiedziałaś już sobie STOP, czy wciąż będziesz chciała przesuwać granice swoich możliwości?
- Raczej nie będę szła w podwójnego Ironmana. Już spróbowałam, było fajnie, ale mam już nowe zajawki. Zapisałam się teraz z bratankiem na zawody HiRoxa. To połączenie biegania z treningiem funkcjonalnym. Np. biegniesz kilometr, a następnie masz stacje z różnymi konkurencjami typu podrzucanie piłką lekarską, pchanie sanek, podciąganie z obciążeniem sanek, ergometr, wioślarz. To taka trochę forma zabawy. Z Ewą Pazułą zapisałyśmy się już na Bieg Rzeźnika po górach. Mamy z koleżankami pomysł na półmaraton nad jeziorem Gardo. To ma tak bardzo nie determinować mojego życia, ma być po prostu przyjemne.
Dziękuję za rozmowę.