Bycie burmistrzem do doświadczenie totalne

Wydarzenia

Bycie burmistrzem do doświadczenie totalne

07.02.2025
autor: Sylwia Bardyszewska
Rozmowa z Burmistrzem Wyszkowa Piotrem Płochockim ukazała się w nr 3/25 "Nowego Wyszkowiaka".
 
Czy tak wyobrażał pan sobie pracę na stanowisku burmistrza?
     - Ciężko mi powiedzieć, czy w jakikolwiek precyzyjny sposób wyobrażałam sobie tę pracę. Z grubsza myślę, że jest ona zbliżona do tego, jak wydawało mi się, że wygląda. To bardzo unikalne doświadczenie, którego chyba nie da się porównać z żadnym innym, nawet z byciem wieloletnim radnym. Trzeba mieć grubą skórę, nabrać dystansu. Inaczej patrzy się na rzeczywistość, na wiele więcej rzeczy zwraca się uwagę, bo czuje się za nie odpowiedzialnym. To doświadczenie totalne - tak bym to nazwał, którego samemu trzeba doznać i je przetrawić. Ale gdybym miał całościowo podsumować, jest to doświadczenie pozytywne. Na początku było bardzo pozytywne, bo euforia po zmianie była bardzo duża. Wiedziałem jednak, że ona opadnie, bo to naturalny proces, trzeba się go spodziewać i nie należy być rozczarowanym.
 
Czy czuje pan, że te parę miesięcy zmieniło już pana jako człowieka?
     - Myślę, że tak. Zawsze miałem dość grubą skórę, ale teraz mam zdecydowanie grubszą. Ostatni czas nauczył mnie też patrzeć na otoczenie z większym dystansem. Zdobycie tego typu funkcji praktycznie od razu uwydatnia intencje wielu osób z otoczenia, które do tej pory nie były tak oczywiste. Przez to wiele stosunków międzyludzkich trochę się przewartościowuje. Ale sądzę, że to także jest naturalne doświadczenie.
 
Chcę zacząć rozmowę od pana pierwszego ważnego kroku, czyli pierwszego budżetu. Nie chodzi o to, żeby już rozliczać z obietnic wyborczych, ale jednak budżet pokazuje przyjęte kierunki działania. Nie ma w nim jednak zaczątków, przygotowania koncepcji ważnych w kampanii wyborczej przedsięwzięć, tj. publiczny żłobek i przedszkole specjalne, stara elektrownia, Nadbużańskie Wrota, przebudowa targowiska miejskiego pod wydarzenia kulturalne, wodny plac zabaw. Z państwa działań wynika wyraźnie, że skoncentrowaliście się na adaptacji stajni.
     - Bo to był właśnie jeden z ważnych punktów naszego programu. Stajnię, elektrownię, kordegardę, czy generalnie obiekty, które należałoby zrewitalizować, traktujemy na równi. Kolejność ich realizacji to kwestia dostępności: stajnia jest w naszych rękach i możemy pracować nad nią od razu, ponadto pojawiło się dofinansowanie na projekt promujący całą ideę oraz prace koncepcyjne. W kordegardzie również będzie się coś działo, mamy nadzieję, że już w nadchodzącym sezonie. Parę lat temu była zrewitalizowana, więc nie wymaga wielkich nakładów, tylko drobnych napraw ustalonych z konserwatorem. Rewitalizacja elektrowni cały czas jest aktualnym punktem naszego programu. Ze względów formalnych musi zejść na dalszy plan. Znajduje się w użytkowaniu wieczystym spółdzielni „Przyszłość”, które wygasa w 2026 r.
Poza tym w naszym pierwszym budżecie, mimo tego, że jest to budżet w dużej mierze obciążony inwestycjami rozpoczętymi jeszcze za poprzedniej władzy, które należy po prostu dokończyć - udało się dodać wiele tytułów inwestycyjnych wynikających wprost z naszego programu z kampanii. Takim jest choćby wyrównanie szans edukacyjnych poprzez dostęp do jednakowej infrastruktury w szkołach (duże inwestycje w oświatę jak boiska przyszkolne, projekt hali sportowej przy SP2, koncepcja rozbudowy SP w Leszczydole Nowiny). W naszym programie mówiliśmy o potrzebie modernizacji infrastruktury sportowo - rekreacyjnej, mamy więc w budżecie koncepcję modernizacji stadionu, a także terenu rekreacyjnego przy SP5, gdzie planujemy ulokować wspomniany wodny plac zabaw. W 2025 będziemy pracować nad koncepcją slipu na rzece Bug, a także kładki pieszo-rowerowej. To wszystko są nasze postulaty programowe i znalazły odzwierciedlenie w budżecie.
Jeśli chodzi o publiczny żłobek czy poprawę warunków lokalowych przedszkola integracyjnego, to musimy pamiętać, że tego rodzaju zobowiązania wiążą się z bardzo dużymi inwestycjami i nie sposób ich zrealizować czy nawet rozpocząć realizację w tak krótkim czasie. Muszą być poprzedzone głębokimi analizami i pracami koncepcyjnymi. Przeanalizować należy choćby prognozy demograficzne, żeby zdecydować, co i w którym miejscu się najbardziej opłaci zrobić. Temat więc w żaden sposób się nie zdezaktualizował. Pracujemy nad nim. Mamy nawet wstępny pomysł na miejsce, w którym taki żłobek i przedszkole mogłyby powstać.
Mamy plany dotyczące poprawy funkcjonowania wyszkowskich przedszkoli. W kwestii ich zapełnienia w zależności od lokalizacji, a przede wszystkim możliwości lokalowych, jest jeszcze spore pole do popisu.
 
Czy tematem targowiska i projektu Nadbużańskie Wrota już się zajmowaliście?
     - Targowisko na pewno będziemy chcieli zrewitalizować w następnych latach, to również inwestycja wymagająca znacznych nakładów, której nie da się zrealizować czy nawet zaprojektować w tak krótkim czasie. Natomiast programy typu Nadbużańskie Wrota ze szlakami turystycznymi czy transport to projekty strukturalne, wymagające porozumienia ponadlokalnego. Teraz opracowujemy program mobilności miejskiej. Dzięki temu zyskamy wyobrażenie, jak ma wyglądać komunikacja i transport w okolicach i w centrum Wyszkowa, w tym sieć szlaków rowerowych i pieszych, które były kluczowym elementem Nadbużańskich Wrót. Chcielibyśmy określić, gdzie powinny powstać miejsca postojowe, jak odkorkować Wyszków, gdzie pobudować parkingi zbiorcze dla mieszkańców okolicznych gmin, żeby nie parkowali w centrum Wyszkowa i czy to w ogóle będzie miało sens z powodu przyzwyczajeń mieszkańców. Są też swoiste węzły przesiadkowe, gdzie nie funkcjonuje żaden autobus, ale akurat schodzi się kilka dróg, którymi przyjeżdżają mieszkańcy okolicznych sołectw. Takim przykładem jest ul. KEN. Tam z 4 czy 5 samochodów przesiadają się w 1, a 3-4 samochody zostają.
Wracając do Nadbużańskich Wrót, ważną składową tego wieloaspektowego projektu było ożywienie ruchu nad rzeką, stworzenie tam atrakcyjnych turystycznie punktów. Dlatego właśnie zajmujemy się stajnią, slipem, ożywiliśmy plażę, która w tym roku, mam nadzieję, będzie jeszcze bardziej atrakcyjna. Cały czas aktualny pozostaje pomysł na rewitalizację nabrzeża, ale to już bardzo duże zobowiązanie wymagające dofinansowania. Obecnie prowadzimy remont ul. Pułtuskiej, w tym roku czeka nas jeszcze remont ul. 1 Maja, rewitalizacja dwóch boisk, na które już mamy dofinansowanie. Mamy nadzieję na remont ul. Sikorskiego. Przebudowa budynku dworca to też bardzo duże zadanie, z którym ruszamy już zaraz. 
Dzieje się bardzo dużo. Musimy brać pod uwagę możliwości nie tylko finansowe, ale też operacyjne, dlatego tak śmiałe, ważne, duże projekty jak żłobek i nowa infrastruktura szkolno-przedszkolna czy targowica muszą poczekać w kolejce. A ten czas można spożytkować na dyskusje, np. jaka formuła funkcjonowania danego obiektu będzie najbardziej optymalna.
W trakcie kampanii mówiliśmy, że prawdopodobnie naszym największym wyzwaniem infrastrukturalnym będzie budowa kładki przez rzekę. W tym roku chcemy przygotować PUF (program funkcjonalno-użytkowy), który jest zaczątkiem do jej budowy. Chodzi o to, by sprawdzić, czy wskazywane przez nas do tej pory miejsce jest faktycznie najbardziej optymalne na tego typu przeprawę. Jest to przedłużenie ul. Szpitalnej w stronę skarpy i wychodzące na tzw. plac Gwieździsty w Rybienku Leśnym. Zaczynamy teraz, ale inżynieryjnie i finansowo to wyzwanie na dłuższy czas.

Wspomniał pan, że analizuje układ komunikacyjny miasta. Jednym z ważniejszych punktów waszego programu i część państwa środowiska ma za złe, że w tym temacie nic się nie dzieje, jest wyprowadzenie z miasta ruchu ciężkiego.
     - Temu właśnie służą nasze projekty mobilności. Tylko konkretne, komplementarnie opracowane projekty dotyczące choćby zmiany organizacji ruchu mogą nam pomóc w skutecznym lobbingu u zarządców dróg biegnących przez Wyszków. Mieszkańcy nie mają tej świadomości, że kluczowe drogi przebiegające przez nasze miasto do miasta nie należą, gdyż właścicielami są Mazowiecki Zarząd Dróg Wojewódzkich, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad czy powiat i nie możemy tam sami wprowadzać zmian. Od paru lat na przebudowę czeka ul. Białostocka, ale byśmy mogli cokolwiek z nią zrobić, najpierw GDDKiA musi uporządkować kwestie własnościowe. Rozmawialiśmy o tym z nimi już w lipcu i otrzymaliśmy deklarację, że będzie to procedowane. Pozostaje nam cierpliwość i lobbowanie, by móc tę ulicę zaprojektować; zrobić chodniki, drogi rowerowe, zatoki parkingowe, drzewa, wygodny podjazd pod cmentarz.
Chcemy zaprojektować ruch samochodowy, jak się ma odbywać, skąd dokąd samochody mają jechać, czy to jest ruch lokalny, czy tranzytowy, czy osiedlowy, co komunikuje, np. szkołę z dużym osiedlem. To także wspomniana już kwestia organizacji parkingów na rubieżach Wyszkowa, które miałyby służyć ludziom, którzy może nie potrzebują wjeżdżać do centrum Wyszkowa. Część tych prac będzie skorelowana z pracami nad kolejnym ogromnym projektem, z którym musimy się zmierzyć: Planem Ogólnym.
Złożyliśmy do Mazowieckiego Zarządu Dróg Wojewódzkich do konsultacji projekt zmiany organizacji ruchu, który zakłada wyprowadzenie ciężkiego transportu z ul. Pułtuskiej i Sowińskiego. Ruch odbywałby się wtedy obwodnicą śródmiejską, do ul. Białostockiej i tam włączał do trasy S8. Obecnie samochód ciężarowy, czy jedzie od Pułtuska czy Serocka, jedzie przez cały Wyszków, skręca na most, za mostem często na trasę łochowską i nierzadko stamtąd na Białystok. Bez sensu.
Musimy to jednak zrobić etapami. Nie jest tak, że zmienimy naraz organizację ruchu na odcinku ul. Serockiej, który należy do GDDKiA, i odcinku ul. Pułtuskiej należącym do MZDW. To jest pierwszy etap, zobaczymy, jak zafunkcjonuje. Jeśli obserwacje będą pozytywne, wtedy, w miarę możliwości, będziemy włączać następne etapy. Oczywiście jest to trudne. Idealnym wyjściem byłaby zamiana dróg, polegająca na wymianie własności obwodnicy śródmiejskiej na centralne odcinki Pułtuskiej i Sowińskiego, co im proponowałem, ale nie byli tym zainteresowani z uwagi na koszty eksploatacji, które stawiają jako priorytet. Są one wyższe na obwodnicy śródmiejskiej, ponieważ jest tam wiadukt.

Złapaliśmy się za głowy

Czy po wdrożeniu się w samorząd zmieniło się pana nastawienie do niektórych postulatów z kampanii wyborczej, że ich realizacja nie będzie tak prosta, jak mogło się wydawać? Z drugiej strony pojawiły nowe przedsięwzięcia, np. PSZOK.
     - Nastawienie się nie zmieniło, natomiast pewne kwestie były zaskoczeniem. Śmieci to temat, który poczuje głównie ten, kto jest za niego odpowiedzialny. Kiedy zaczęliśmy być odpowiedzialni za gospodarkę odpadami w Wyszkowie, złapaliśmy się za głowy. System śmieciowy można porównać do łodzi. Jeśli jest szczelna, to wytrzymuje coraz większy napór wody. Szybko się okazało, że ta nasza łódź jest na tyle nieszczelna, że kosztuje nas grube miliony złotych. Jeśli chcemy zatamować wyciek pieniędzy, to musimy to zrobić jak najszybciej, bo to będzie oznaczać realne oszczędności. Dlatego, mimo iż nie mieliśmy tego w programie, zaplanowaliśmy w budżecie inwestycję we własny PSZOK. Chcemy również już od lutego prowadzić ważenie śmieciarek na własnej wadze najazdowej, by mieć lepszą kontrolę nad ilością odbieranych odpadów. Zmiana sposobu naliczania stawki śmieciowej dla budynków wielorodzinnych, to tylko jedno z kilku rozwiązań mających na celu uszczelnienie systemu, zresztą powszechnie stosowanym w Polsce i w pobliskich samorządach. Pozwala wyjść naprzeciwko ważnemu problemowi, czyli liczbie niezgłoszonych do systemu osób. A my szacujemy, że około 2,5 tys. osób, głównie w nowo oddanych blokach, uchyla się z różnych powodów przed opłatami, przez co koszty funkcjonowania systemu ponoszą ci uczciwie płacący.
Drugi wyciek to wspomniany PSZOK, gdzie przyrost odpadów jest trudny do wytłumaczenia. Tutaj też zauważyliśmy szereg rzeczy, które samorządy już dawno poprawiły, łącznie z tak fundamentalną kwestią, jak ta, że same go prowadzą. 
Podkreślam, że same podwyżki są zminimalizowane jak tylko było to możliwe, są naprawdę jednymi z niższych w regionie. Są samorządy porównywalne z Wyszkowem, które mają na 2025 rok podwyżki 10-15 zł. My podnieśliśmy o 2 zł. To najmniejsza podwyżka, jaką mogliśmy zrobić, żeby system dało się spiąć, wprowadzając równolegle wymienione wyżej rozwiązania.
 
A czy coś ubyło z tego koszyka?
     - W naszym programie nie ma rzeczy, które z mojego obecnego doświadczenia, są czymś kompletnie zbędnym. Oczywiście są rzeczy trudniejsze, jak np. wspomniana kładka, które trudno będzie zrealizować w ciągu jednej kadencji. 
Bardzo ważnym obszarem jest edukacja. Musimy nadrobić zapóźnienia cywilizacyjne pewnych szkół względem innych i w ogóle podreperować infrastrukturę edukacyjną względem infrastruktury np. drogowej. W infrastrukturze szkolnej mamy potężne zaniedbania, jeśli chodzi o dachy, instalacje odgramiające, sanitariaty a nawet ogrzewanie. Z dnia na dzień musieliśmy zaplanować wymianę pieca w Leszczydole-Nowinach, bo odmówił posłuszeństwa. Jeszcze większy problem jest w szkole w Lucynowie.
Z punktu widzenia kampanii wyborczej dostrzega się tak oczywiste rzeczy, jak brak sali gimnastycznej albo szatni, ale tego, jak funkcjonuje piec czy w jakim stanie jest dach szkoły już raczej nie. Dlatego, w miarę możliwości, tutaj będziemy chcieli wrzucić dużą ilość sił i środków. Mamy wpisane zaczątki inwestycji związanych z rozbudową szkół. Wyznaczyliśmy standard infrastruktury sportowej, żeby każda szkoła miała boisko do piłki nożnej i boisko wielofunkcyjne. W pierwszej kolejności zajmujemy się SP nr 3 i w SP w Leszczydole Starym. Zobaczymy, jak będzie z dofinansowaniami. W tym roku realizujemy inwestycje, na które dostaliśmy dofinansowania już jakiś czas temu, czyli kapitalny remont boisk przy SP1 i SP5. Edukacja to nasze największe wyzwanie finansowe. 

Zapytam jeszcze o konsultacje, przywrócenie funduszu sołeckiego, mówiliście państwo nawet o funduszach osiedlowych. 
     - Konsultacje społeczne są dla nas sprawą bardzo ważną. Oprócz zwyczajowo prowadzonych konsultacji dotyczących np. programów współpracy czy wyłożeń planów osobiście prowadziłem inne ich formy. Bardzo intensywny był okres letni i wizyty niemalże we wszystkich sołectwach przy okazji wyborów sołtysów (ale nie tylko): była to doskonała okazja by zapoznać się z problemami i potrzebami mieszkańców, odpowiedzieć na ich pytania. Poza tym zainicjowaliśmy przy okazji Projektu Stajnia całkiem nową formę konsultacji - w formie warsztatowej, gdzie na bazie sugestii od mieszkańców wypracowaliśmy założenia funkcjonalne. Wreszcie, powołałem Komisję Społeczną ds. Wyszkowskiego Bugu, na spotkania której w kluczowych sprawach dotyczących rzeki będą mogli przychodzić mieszkańcy i wpływać na kształt podejmowanych decyzji - najbliższe takie otwarte spotkanie już w styczniu. 
Co do funduszu sołeckiego: kwestia jest jak najbardziej otwarta. Jest jeszcze fundusz partycypacyjny, najczęściej spotykany w tego typu i większych miastach. Co do kierunku, to się zgadzamy. Wszyscy byśmy chcieli, żeby tego typu fundusze funkcjonowały, należy jednak zasady tak dopracować, np. funduszu sołeckiego, żeby nie dochodziło do sytuacji, że sołectwa nie wiedzą, co mogą z funduszu sfinansować, na co starczy pieniędzy, więc robią projekty dróg, co jest z zarządczego punktu widzenia nieodpowiedzialne. Takie inicjatywy muszą być dobrze przygotowane, żeby były wydajne.

Śmieciowa rewolucja

Dwa pytania dotyczące rewolucji śmieciowej: dlaczego nie konsultowaliście państwo zmian ze spółdzielniami i wspólnotami, które te zmiany będą wprowadzały i czemu zmiana nie obejmuje wszystkich mieszkańców?
     - Zmiana miała na celu wyłowienie tzw. „martwych dusz”, które są głównie w blokach, gdyż gmina nie ma możliwości weryfikacji ilości osób zamieszkujących budynki wielorodzinne - polegamy tu wyłącznie na deklaracji zarządcy. Problem dotyczy zwłaszcza obszarów, gdzie na krótkiej przestrzeni czasu pobudowano dużą liczbę bloków i duża część tego zasobu mieszkaniowego jest wynajmowana. Generalnie praktyka co do konsultowania stawek śmieciowych w samorządach jest raczej niewielka, bo ludzie powszechnie uważają, że za śmieci powinno się płacić mało, bo to są tylko śmieci. Ale w istocie, niestety, to są aż śmieci, których cena jest niestety coraz wyższa.

Nie mówię o konsultowaniu wysokości stawek, tylko systemu naliczania tych stawek, co należy do spółdzielni.
     - Wzięliśmy pod uwagę doświadczenia innych samorządów, które pokazywały, że żadna spółdzielnia, gdyby mieli to konsultować, nie byłaby za, bo to wymaga od niej fatygi i nie leży w interesie zarządcy. Odpowiedź na te konsultacje byłaby oczywista, a tylko zyskalibyśmy powód, dla którego zmiany nie wprowadzać. Dla nas problem śmieci jest na tyle nabrzmiały, że warto przeprowadzić taki dowód z natury. Natomiast na bieżąco będziemy konsultować ze spółdzielniami mechanikę wprowadzania nowego sposobu rozliczania. Przygotowaliśmy komunikację, będziemy prowadzić spotkania, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości i odpowiedzieć na pytania.
 
Zmiana systemu naliczania stawki tylko w budynkach wielorodzinnych jednak dzieli mieszkańców. 
     - Chodzi o rozwiązanie sprawiedliwsze w skali. Jeśli nie znajdziemy kogoś, kto jest wykazany w deklaracji, to on za śmieci nie płaci. Jeśli dokładamy pieniądze do systemu, to płacą wszyscy. Z doświadczeń innych samorządów nie wynika żaden skuteczniejszy sposób wyłapywania osób uchylających się od płacenia. Jako gmina mamy możliwość, nie jest idealna, ale mamy - kontroli w budynkach jednorodzinnych, natomiast, tak jak już wspomniałem wcześniej, takiej możliwości kontroli w blokach nie ma.
 
Jeśli zmiana zostałyby wprowadzona również w zabudowie jednorodzinnej, rozliczaniem musiałby zająć się urząd, co oznacza więcej pracy.
     - Nie tym jest podyktowana zmiana. Problem leży głównie w zabudowie wielorodzinnej. Tu brakuje ok. 2,5 tys. osób. Dlatego właśnie wiele samorządów, jak np. pobliski Radzymin, takie rozwiązanie wprowadza wyłącznie dla zabudowy wielorodzinnej.

Nie obrażam się

Podsumowując to, o czym rozmawialiśmy, to chyba właśnie na brak rozmów, konsultacji uskarżają się sympatycy WIS Masz Wybór, czego efektem jest m.in. oświadczenie radnych powiatowych. Czy odczytuje pan to jako sygnał ostrzegawczy, czy już rozłam?
     - Uważam, że w pierwszej kolejności należy to rozpatrywać jako naturalny proces dojrzewania środowiska. Większość z nas to ludzie nowi w tej roli. Po raz pierwszy jesteśmy też środowiskiem, które musi wziąć odpowiedzialność za wygraną w wyborach. To decydująca kwestia. Jak się domyślam, radni powiatowi „profilaktycznie” dystansują się od moich decyzji, nie wyjawiając o jakie decyzje mogło im chodzić, bo nie chcą odpowiadać na potencjalnie trudne pytania, na które odpowiadać ciągle trzeba, będąc w koalicji rządzącej. Być może powiększa to ich komfort pracy, natomiast generalnie dla środowiska jest to szkodliwe. Ich ruch jest odbierany jako rozłam, a nie musiało tak być. Przecież nie muszą zgadzać się ze wszystkim, co robię i to jest naturalne, tym bardziej, że oni są odpowiedzialni za decyzje podejmowane w innym samorządzie. Ale umiejętność odpowiadania na pytania wyborców to kompetencja bycia radnym. Radny, który umie odpowiadać na tego typu pytania, to radny, który kompetentnie potrafi wziąć odpowiedzialność za sukces wyborczy swojego środowiska. Nie wystarczy mówić to, co się samemu uważa, ale trzeba mieć z tyłu głowy dobro ogółu. Myślę, że radnym powiatowym trochę tej empatii zabrakło. Z osobistego punktu widzenia ja nie odbieram tego mocno personalnie i nie obrażam się, bo jeśli będzie potrzeba współpracy, to będziemy współpracować i żadne deklaracje nie mają tu decydującego znaczenia.
 
Może nie jest tak, że nie chcą odpowiadać na pytania, tylko nie wiedzą, co odpowiedzieć, bo nie ma już kontaktu między burmistrzem a radnymi, jak to było na poziomie kampanii.
     - Oczekiwanie, iż będzie kontakt taki, jaki był w intensywnym czasie kampanii, było oczekiwaniem z góry skazanym na porażkę. To jest po prostu na dłuższą metę fizycznie niewykonalne. Natomiast nieprawdą jest iż, nie ma kontaktu między burmistrzem a radnymi. Mamy regularne spotkania i kanał komunikacji. Na konkretne, interesujące tematy rozmawiamy w mniejszych grupach, realizujemy wspólnie projekty nie tylko z radnymi, ale też osobami z naszego środowiska. Moje drzwi są otwarte dla każdego. Poza tym uważam, iż każdy jest rozliczany przede wszystkim z własnego działania. Gdybym chciał odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie wynikające z działalności radnych powiatowych, to po prostu bym do nich zadzwonił i zapytał, jeśli bym nie rozumiał jakiegoś ich posunięcia. Żaden z trójki naszych radnych powiatowych jakoś specjalnie często się ze mną nie kontaktuje, jeśli można powiedzieć, że w ogóle. Dlatego ich odezwa jest dla mnie w dwójnasób niezrozumiała.
Poza tym w powiecie nasi radni są w opozycji, więc mają trochę inną agendę i wygodniejszą rolę niż radni miejscy. Nie są we frakcji decydującej, tylko przedstawiają swój alternatywny światopogląd. W samorządzie gminnym za każdą decyzją stoi z naszej strony większa odpowiedzialność.
Podsumowując, ta sytuacja nie jest dla mnie zaskakująca. Rozumiem ją jako naturalny, burzliwy okres dojrzewania frakcji polityczno-społecznej. Tak musiało być. Oczywiście nikt nie przewidziałby dokładnego scenariusza.
Doświadczenie totalne, o którym wspomniałem na początku, powoduje, że bardzo szybko człowiek się orientuje, że bycie burmistrzem oznacza konieczność podejmowania codziennie niezwykle wielu decyzji. Muszą być one podejmowane niezwłocznie i nie ma tu miejsca czy czasu na konsultację. Tak po prostu wygląda ta rola, dlatego wiąże się z tak olbrzymią odpowiedzialnością. Jest oczywiście określone spektrum decyzji, np. planowanie strategiczne, kwestie budżetowe i inne, które można i trzeba konsultować w szerokich gremiach koalicyjno-opozycyjnych. Trzeba potrafić to rozróżnić i zrozumieć. Jesteśmy nowym środowiskiem. Ludzie mają idealistyczne wyobrażenie o tym, jak funkcjonuje radny i często takie mieli oczekiwania. Są osoby, które już były radnymi, ale opozycyjnymi. Bycie radnym w koalicji to coś innego. Dla wszystkich jest więc to nowa sytuacja. Myślę, że proces zrozumienia własnej roli i odpowiedzialności trochę potrwa, a ja chcę wierzyć, że to wynika z dobrych intencji. Nasi ludzie nie chcą być potakiwaczami, chcą ambitnie decydować o rzeczywistości. To generalnie pozytywna ambicja.

Nie żałuję

Powiedział pan o idealistycznym podejściu do funkcji radnego. Czy pan nie miał takiego idealistycznego podejścia do funkcji burmistrza?
     - W pewnych obszarach miałam, ale z kolei w innych kwestiach byłem pozytywnie zaskoczony rzeczywistością. Chodzi czasem o małe sprawy, które mogę rozwiązać bardzo szybko. Prosty przykład: organizacja ruchu przed urzędem. Ludzie samochodami wjeżdżali prawie do wiatrołapu, bo tak im było wygodniej, rowerzyści musieli ciągnąć rowery przez pół parkingu. Stwierdziliśmy, że wygrodzimy strefę, do której nikt nie będzie wjeżdżał samochodami. Wystarczyło skonsultować ze starostą i zrobić. Kolejny przykład - plaża miejska, którą udało się zorganizować praktycznie w trzy tygodnie. To może małe rzeczy, ale pokazujące jak szybko można zobaczyć różnicę pomiędzy tym, co było. Ta sprawczość w niektórych sprawach jest pozytywnym zaskoczeniem, gdyż niestety w dużych projektach trzeba uzbroić się w cierpliwość, tzn. od decyzji do efektu mijają 2 czy 3 lata, co może budzić frustrację.
Pozytywnie zaskoczyło mnie też nastawienie i profesjonalizm urzędników. W zdecydowanej większości spotkałem się z dużą ochotą do pracy, bazowym zaufaniem. Myślałem, że moja współpraca z urzędnikami może być trudniejsza, bo funkcjonowali tyle lat w stałym układzie i mogli mieć szereg przyzwyczajeń trudnych do przezwyciężenia. A okazało się, że tak nie jest, współpracuje się bardzo owocnie i codziennie do pracy przychodzę z wielką ochotą. Zresztą chyba nie tylko ja.
 
Nie żałuje pan swoich słów podczas debaty: „Jeśli cokolwiek istotnego chcemy zmienić w naszym mieście, to musimy bardzo szeroko otworzyć okna w naszych urzędach i wpuścić mnóstwo świeżego, ożywczego powietrza. Nie chcemy już czuć więcej zapachu stęchlizny moralnej, nie chcemy czuć braku współpracy z ludźmi, braku przejrzystości”?
     - Nie żałuję. Kampania rządzi się swoją poetyką i to jest naturalne. Nikogo nie wskazywałem personalnie. Miałem na myśli ogólny klimat, marazm, brak ambicji w odgórnych decyzjach. My pokazaliśmy, że można inaczej myśleć o rzeczywistości. Rozstania były, ale jeśli się z kimś rozstaliśmy, to w sposób pokojowy, z szacunkiem i w dobrej atmosferze. Wprowadziliśmy do urzędu lepszy nastrój i opinie o tej atmosferze szybko dotarły do innych samorządów, o czym nam zresztą otwarcie komunikowali koledzy z tych samorządów. Mamy coraz więcej zgłoszeń na ogłaszane nabory, a jest to kwestia w samorządach niezwykle trudna - coraz mniej osób jest chętnych pracować za urzędnicze pensje . Daliśmy ludziom nową nadzieję, że nie musimy cały czas utrwalać jednego schematu, że coś może zmienić, że możemy realizować ciekawe projekty w ciekawy sposób, np. hackaton.

Myślę, że urzędnik, który za burmistrza Nowosielskiego na co dzień miał kontakt z mieszkańcami, np. wydając dowody osobiste, robi to samo i tak samo za burmistrza Płochockiego.
     - Też tak myślę. Nam zależało na postrzeganiu urzędu. Urząd Miejski w Wyszkowie do tej pory, często pomimo rzetelnej pracy urzędników, był jednak miejscem wieloaspektowo negatywnie postrzeganym, gdyż zupełnie nie dbano o PR tego urzędu. Ale jeszcze długa droga nas czeka, żeby mieszkańcy zaczęli nas postrzegać naprawdę pozytywnie. Jesteśmy często naturalnym celem pierwszego kontaktu i nierzadko ataku. Jeśli jest jakaś wina do wskazania, to często jest to wina burmistrza i stojącego za nim urzędu, bo to główna figura, której przypisuje się instynktownie odpowiedzialność za wszystko w mieście.
 
Nie demonizuje pan jednak pracy urzędu przed zmianą władzy?
     - Ciężko mi rozróżnić, na ile w pewnej mierze negatywny odbiór brał się z tego, jak ten urząd był zarządzany wcześniej, a ile z samej natury urzędu. Sposobem zarządzania próbujemy sprawić, żeby ludziom pracowało się jak najlepiej, a mieszkańcy mogli korzystać z owoców tej pracy. Z tego, co widzę, pracuje się bardzo dobrze.
 
Czy współpraca w koalicji też dojrzewa?
     - Też. Po pierwsze, dla nas to nowa forma obcowania z rzeczywistością. Po drugie, i tu dopatrywałbym się sukcesu wyborczego - oprócz tego, że mnóstwo osób, które do tej pory z polityką nie miały do czynienia, zjednoczyło się i pokazało politykę z radosnej, kreatywnej strony, to jednocześnie należy wspomnieć, że poprzedni burmistrz i jego środowisko bardzo dużo czasu poświęcali na to, żeby stworzyć układ. W konsekwencji to spowodowało uwiąd najsilniejszych partii, czyli np. PiS i PO. Przez to nie były tak silne w wyborach. W momencie gdy jemu zabrakło naturalnego, silnego spadkobiercy, to tamte środowiska okazały się na tyle słabe, że tej mocnej alternatywy nie potrafiły znaleźć wśród własnych szeregów. Myślę, że nasza współpraca z koalicjantem może być o tyle trudniejsza, że jest to środowisko, które na nowo się formuje.
I to jest najbardziej symptomatyczne dla naszej teraźniejszości, że zarówno środowisko naszego koalicjanta, jak i nasze jest w okresie dorastania, wykształcania się. Burmistrz Nowosielski przez długie lata budował swoje środowisko i trochę czasu mu zajęło zdobycie absolutnego spokoju we własnych szeregach.
 
Teraz robi to burmistrz Płochocki.
     - Generalnie każdy burmistrz jest na to skazany, żeby budować swoje środowisko, w taki czy inny sposób.
 
Potrzebnych jest panu dwóch zastępców?
     - To jednocześnie odpowiedź na pytanie, czy potrzebna nam jest koalicja. Skoro powiedzieliśmy, że potrzebna, to jednocześnie było to zgodą na posiadanie drugiego zastępcy. U nas każde ręce do pracy się przydadzą.
 
Jak układa się współpraca z powiatem?
     - Pozytywnie. Nie jest szczególnie zażyła, ale nie miałem negatywnych doświadczeń na polach, na których współpracujemy.

Kto pełniącym obowiązki dyrektora „Hutnika”?

Mariusz Kowalski wciąż pracuje na stanowisku dyrektora WOK Hutnik. Co dalej?
     - Wcześniej wielokrotnie współpracowałem z „Hutnikiem”, więc miałem wyobrażenie, jak to wygląda i jakich zmian chciałbym dokonać. Jeszcze przed wakacjami spotkaliśmy się z dyrektorem Kowalskim i powiedzieliśmy sobie, że prawdopodobnie będziemy chcieli dokonać na tyle obszernych zmian, że będzie się to wiązało ze zmianami personalnymi. I on to zrozumiał. Trwał sezon letnich wydarzeń i umówiliśmy się, że do rozmów powrócimy jesienią. I tak było. W ramach przeprowadzonych rozmów ostatecznie zgodziliśmy się co do konieczności zakończenia współpracy, o czym niezwłocznie poinformowałem na swoim FP. Rozpoczęła się procedura odwołania, którą w szczegółach precyzuje ustawa i postępowaliśmy w pełni zgodnie z tą procedurą, nie było tam żadnych zaskoczeń czy kontrowersji. Mariusz Kowalski złożył rezygnację. Przeprowadziliśmy konsultacje ze stowarzyszeniami, po konsultacjach mogłem dokonać odwołania. Od odwołania rozpoczyna bieg okres wypowiedzenia, który w tym przypadku kończy się w marcu. W międzyczasie dyrektor Kowalski będzie wykorzystywał należny do wykorzystania urlop. Mamy nadzieję ogłosić konkurs na nowego dyrektora jeszcze w styczniu albo na początku lutego. Nowy dyrektor będzie mógł objąć funkcję dopiero, gdy zwolni się obecne stanowisko, czyli od kwietnia. W okresie przejściowym, kiedy pan Mariusz będzie odbierał urlop, będzie pełniący obowiązki i tą osobą będzie Małgorzata Ślesik-Nasiadko.
 
Z pewnością rozmawiacie państwo z osobami zainteresowanymi tymi stanowiskiem czy takimi, które wy widzielibyście na tym stanowisku. 
     - Owszem, były takie sygnały od osób zainteresowanych, ale zamierzamy przeprowadzić uczciwy konkurs i jesteśmy ciekawi, kto się na nim pojawi. Jeśli mam jakąkolwiek osobistą preferencję, to wolałbym, żeby to był ktoś spoza Wyszkowa. Dobrze dla kultury w Wyszkowie byłoby, żeby przyszedł ktoś niezwiązany z żadnymi lokalnymi środowiskami, nieuwikłany w żadne relacje personalne, ktoś, kto zapewni faktyczne nowe otwarcie i obiektywne spojrzenie. Mamy tu, w mniejszej skali niż w sporcie, ale bardzo podobny problem. Brak długofalowej wizji rozwoju kultury czy sportu spowodował, że ona zeszła do podgrup. Mamy w Wyszkowie mnóstwo klubów sportowych i każdy funkcjonuje na własnych zasadach, tak samo mamy mnóstwo podmiotów kulturalnych. Każdy ciągnie kołdrę w swoją stronę. Nie chcąc faworyzować nikogo, chcemy bardziej zintegrować działania zarówno na rzecz kultury, jak i na rzecz sportu. W sporcie jest to trudniejsze, bo podmiotów jest więcej, są silniejsze, mają większe wymagania. Natomiast i tu, i tu problem jest podobny. Dlatego najefektywniejsze zmiany ma szanse przeprowadzić ktoś, kto nie jest związany z żadnym zainteresowanym środowiskiem w Wyszkowie.
 
Pewne kwestie wyszły przy okazji uchwalania Programu współpracy z organizacjami pozarządowymi. Państwo mówiliście o regulaminie, ustaleniu zasad, ale to się jeszcze nie udało, obowiązują stare zasady.
     - Pracujemy nad tymi kryteriami, dużo czasu im poświęciliśmy. Mamy dużo klubów, w rozbieżnych dyscyplinach, więc wykrystalizowanie uniwersalnych zasad jest bardzo trudne. Gdybyśmy mieli trzy kluby, to dotacje już byłyby przyznane wg nowych standardów. Musimy działać w taki sposób, żeby nikomu nie zaszkodzić gruntownie, a jednocześnie wiemy, że oczekiwania są bardzo różne. Dlatego stawiamy tu na ewolucję, a nie rewolucję.
 
Regulamin to kwestia przyszłego półrocza czy przyszłego roku?
     - Zobaczymy, nie chcę się zobowiązywać. Przyświeca mi cel, żeby cały wyszkowski sport integrować we wspólnych ośrodkach, wspólnych klubach, wspólnych inicjatywach. Dlatego bardzo nam zależy, żeby sport powrócił do szkół. Dużej nadziei upatrujemy w klasach sportowych, ale przede wszystkim w powrocie lekkoatletyki, która została wyrugowana z naszej świadomości. To fantastyczny sport, zawiera w sobie wiele aktywności, jesteśmy w stanie go elastycznie zaadaptować do każdej ze szkół. Natomiast praktycznie nie mamy żadnej infrastruktury lekkoatletycznej, klas lekkoatletycznych, trenerów.
Musimy najpierw odpowiedzieć na pytanie: co chcemy osiągnąć? Jeśli chcemy, żeby młodzież była wysportowana, to w pierwszej kolejności trzeba zejść do szkół i dopiero odbijać w stronę klubów. Jeśli chcemy, żeby świetnie funkcjonował sport amatorski, to musimy postawić na łatwą dostępność obiektów dla osób prywatnych. Przygotowujemy obiekty szkolne, żeby pod swój zarząd przejął je WOSiR, co spowoduje lepszą ich koordynację.
 
Co pan ma myśli, mówiąc o integracji klubów? Ich łączenie?
     - Na tę chwilę bardziej chodzi mi o płaszczyznę porozumienia, żeby kluby nauczyły się ze sobą owocnie koegzystować, na dalsze kroki przyjdzie czas.
 
Podsumowując, czy ma pan poczucie, że zmienia miasto?
     - To bardzo mozolne poczucie, ale je mam. Widać je w najprostszych rzeczach, typu plaża. Nie było żadnej, a w tym roku z mostu można już było zobaczyć, że funkcjonuje. Dojmujące poczucie zmiany miałbym, gdyby chociaż część samochodów ciężarowych udało się wyprowadzić z centrum Wyszkowa, żebym mógł stanąć na Pułtuskiej czy Sowińskiego i nie zobaczyć tam żadnego samochodu ciężarowego. Podobnie, jakbym zobaczył wyremontowaną stajnię, z której ludzie aktywnie korzystają. Podobnie byłoby w przypadku stadionu, gdyby udało się ostatecznie zdecydować o jego formie. Małymi kroczkami, na małych przestrzeniach, ale kiedy patrzę z perspektywy tych kilku miesięcy na sumę efektów pracy, którą się wykonuje, to czuję satysfakcję.
 
Dziękuję za rozmowę.
06_25biblioteka wynajem
Komentuj, logując się przez Facebooka, Google+, Twittera, Disqus LUB pisz jako gość