Rodzina, przyjaciele i znajomi we wtorek, 5 sierpnia, pożegnali śp. Piotra Adlera. - Dziś wszyscy jesteśmy pogrążeni w ogromnym smutku, ale jutro Piotr, z pewnością słowami swojego ukochanego Freddiego Mercurego, powiedziałby wam: „The show must go on”. Dbajmy więc o to, aby to przedstawienie, jakim jest teraz już tylko nasze życie, było pełne piękna, dobra i prawdy – tak jak starał się to robić Piotr - do bardzo licznie zgromadzonych zwrócił się syn Piotra, Bartłomiej Adler.
Słowami harcerskiej „Pieśni odchodzących” kazanie rozpoczął, podczas Mszy św. pogrzebowej w kościele św. Wojciecha, ks. Tomasz Trzaska. Choć niebo czasem chowa swe gwiazdy, / A droga wciąż się wije bez celu. / Choć czasem sił nam zabraknie by szukać, / Gdy ziemia pachnie zmęczona ziemią. / Wtedy ta jedna zostaje nadzieja, / Że kiedyś jeszcze lepiej nam będzie (…)
- Czasem w naszym życiu zachodzi słońce. Gwiazdy zasłania obłok i ciężko znaleźć ten właściwy kierunek, ciężko mieć jakiś azymut, bo wtedy usuwa się punkt odniesienia, który wskazuje to, co ważne. W życiu każdego i każdej z nas są takie osoby, które rzeczywiście wiedzą i pokazują, co jest w życiu najważniejsze. W życiu rodzinnym, społecznym, sąsiedzkim, przyjacielskim. Śp. Piotr, choć trudno o Nim tak nagle mówić, był osobą, która wiedziała, jaki jest azymut - podkreślił ks. Tomasz. - W gwiazdy swojego życia wpatrywał się bardzo mocno. Obszarów działania i pracy Piotra było bardzo wiele. Człowiek, któremu, mówiąc tak kolokwialnie, się chce, zawsze będzie miał co robić, zawsze będzie niespokojny. Bo można zrobić coś jeszcze więcej.
Ks. Tomasz wspominał spotkanie z Piotrem na harcerskim szlaku, na pierwszym rajdzie „Start” zorganizowanym przez Rdzewiejące Niezbędniki: - Na końcowym apelu wszyscy staliśmy w szeregu i wznieśliśmy okrzyk: Czuj, czuj, czuwaj. Zapamiętałem scenę, kiedy Piotr odwrócił się i otarł łzy wzruszenia - że przyszło mu znowu stanąć w harcerskim kręgu.
Prawdziwie wierzył w siłę kultury
Piotra żegnali najbliżsi, przyjaciele, bardzo liczne grono znajomych z różnych kręgów Jego działalności. - Niektórzy, jak rodzina czy przyjaciele, mieli szczęście obcować z Nim na co dzień. Część z was pamięta go z działalności w Hutniku i Kinie Starym. Inni kojarzą Go z działalności w wyszkowskiej prasie, pracy w urzędzie czy drukarni Quad. Na pewno są też i tacy, którzy znają go jako instruktora ZHP lub Pana Hilarego. Dla niektórych na zawsze pozostanie Panem Piotrem, o marsowym czole i surowym, często bezkompromisowym osądzie - mówił syn Piotra, Bartłomiej Adler. - Był wymagający, ale to od siebie zawsze wymagał najwięcej. Sprawy poważne brał na poważnie. Wyznawał w swoim życiu etos, który ukształtowały w Nim zarówno wartości nabyte w harcerstwie, jak i te wyniesione z zamiłowania do literatury. Nie skrywał tego w sobie, o czym niejednokrotnie przekonywali się czytelnicy wyszkowskiej prasy lokalnej. Starał się, aby jego publikacje, zwłaszcza te bardziej krytyczne, były do bólu merytoryczne i opierały się na sprawdzonych informacjach. Sztuki teatralne, które przygotowywał, nawet te dla najmłodszych, zawsze niosły za sobą głęboki przekaz, a widzowie niejednokrotnie opuszczali salę w stanie swoistego Katharsis. Prawdziwie wierzył w siłę kultury jako czynnika, który jest w stanie kształtować wartości, myśli i uczucia młodzieży. Nie zapominał również o dorosłych, z których potrafił wykrzesać potencjał, którego oni sami nie byli świadomi, czym niejednokrotnie zmieniał ich życie.
- W głębi duszy, ten przepełniony wzniosłymi ideałami Pan Piotr był też beztroskim Piotrusiem Panem, chętnie uciekającym w świat wolności i fantazji - o swoim Tacie opowiadał Bartłomiej Adler. - Jego życie nieustannie wypełniała muzyka. Uwielbiał koncerty i imprezy z przyjaciółmi do białego rana, ale równie chętnie wypływał o świcie łódką na ryby. Ciekawość świata pchała go do coraz to nowych podróży, w które uwielbiał zabierać rodzinę. Takiego, z wzajemnością, pokochały go wnuki, dla których miał niezliczone pokłady cierpliwości i pomysłów na zabawy. Opowiadał im niestworzone historie z takim zaangażowaniem, że pewnie do dziś nie wszystkie wiedzą, czy jego pojedynek z niedźwiedziem był prawdą czy zmyśloną bajką.
- Największym darem, jaki posiadał, była niesamowita lekkość rozmowy - mówił dalej Bartłomiej Adler. - Znajdywał wspólny język z absolutnie każdym, kogo napotykał na swojej drodze. Potrafił toczyć dyskusje z Krzysztofem Zanussim o wyzwaniach stojących przed sztuką filmową, ale również namówić półprzytomnego Ryśka Riedla, aby mimo swojego stanu, wystąpił przed wyszkowską publicznością. Równie łatwo przychodziła mu rozmowa z Tadeuszem Mazowieckim, co z bieszczadzkim drwalem w Siekierezadzie w Cisnej, czy kibicem z Żylety przed meczem Legii. Miał ogromną empatię i szacunek dla wszystkich, a największe urazy potrafił chować na tyle głęboko, by móc współpracować z każdym, jeśli przyświecał temu wyższy cel. Myślę, że to głównie dlatego zebraliśmy się tu tak licznie i jestem przekonany, że Piotr, patrząc już na nas z góry, jest niezwykle wdzięczny każdej i każdemu z was tu obecnych, za waszą obecność tutaj oraz za tę nawet najmniejszą cząstkę, jaką wnieśliście w jego życie. Dziś wszyscy jesteśmy pogrążeni w ogromnym smutku, ale jutro Piotr, z pewnością słowami swojego ukochanego Freddiego Mercurego, powiedziałby wam: „The show must go on”. Dbajmy więc o to, aby to przedstawienie, jakim jest teraz już tylko nasze życie, było pełne piękna, dobra i prawdy – tak jak starał się to robić Piotr.
Nie zastąpi Cię nikt
Roman Grus zauważył, że podczas ważnych uroczystości, gdy gromadziła się rodzina i przyjaciele, zazwyczaj przemawiał właśnie Piotr. - Zazwyczaj, gdy trzeba albo warto było coś zorganizować, zebrać ludzi w jednym miejscu, sprawić, że wszyscy przyjdą, to Ty byłeś organizatorem. Ty miałeś sto pomysłów, jak to zrobić i jak sprawić, by każda chwila miała wyjątkowy, uroczysty charakter i była przez zebraną szanowną publiczność niezapomniana. Tak się złożyło, że dziś również ktoś musiał Cię zastąpić - mówił przyjaciel Piotra. - Niestety wiemy, że już zawsze ktoś będzie musiał Cię zastąpić. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Mówi się też, że życie nie znosi próżni. Jednak dzisiaj u wielu z nas jakiś wewnętrzny głos mówi, że to nieprawda, że przeciwnie właśnie - nie zastąpi Cię nikt, bo nikt nie potrafi po prostu być takim, jak Ty. Pięknie przemawiać, mieć sto różnych pomysłów, cały czas chcieć coś tworzyć, robić. Tak po prostu. Nie dla zysku, ale dla innych ludzi. Nie po to, by być znanym, sławnym, ale dlatego, że według Ciebie było warto. Nie dlatego, że trzeba, ale właśnie dlatego, że warto. Ten wewnętrzny głos mówi nam dzisiaj też, że mimo iż podobno życie nie znosi próżni, to po Tobie jednak pozostanie jakaś wielka, czarna dziura, pustka, której nie wypełni już nic i nikt. I choćby nie wiadomo jak ktoś bardzo się starał, ta czarna pustka, ta wyrwa będzie trwać w naszych sercach, w naszych głowach, w naszym życiu już na zawsze.
Jak podkreślił Roman Grus, na szczęście pozostają wspomnienia: - Na szczęście jesteśmy obdarzeni pamięcią. Na szczęście udało nam się tak wiele zarejestrować i zapamiętać. Twój ciepły głos mówiący do dzieci: A kto to jest aktor? A kto to jest publiczność? A co to jest scena? Lub widok ciebie przemawiającego wśród dwóch wielkich fortepianów naVacek Festival - tak wzruszonego, bo do Wyszkowa przyjechali Olejniczak, Jagodziński, Masecki, czy Kisielewscy. Pamiętamy też rozmowy z Tobą. Cześć, dzień dobry, proszę, dziękuję. W cztery oczy lub w grupie. W tych rozmowach zawsze czuliśmy się ważni, bo potrafiłeś słuchać, śmiać się, ukrywać złość, czy zniecierpliwienie. Czuliśmy się też ważni, tworząc coś razem. Wiem, że wszystko miałeś już wymyślone w swojej głowie, ale zawsze robiłeś to tak, że inni myśleli, że to oni sami wymyślili. Robiłeś to tak, że każdy miał poczucie, że robił coś ważnego i potem prezentowałeś to widzom w taki sposób, że też miał uczucie, że uczestniczy w czymś ważnym, wielkim niepowtarzalnym.
Roman Grus wspomniał ostatni spektakl Piotra Adlera, „Kto się boi Pani EŚ?”: - Jakże wymowny. Więcej spektakli już nie wyreżyserujesz. Swoją działalność w teatrze zakończyłeś. W teatrze, na scenie i w teatrze życia. Powiedziałeś swoje dziękuję i do widzenia, i sobie poszedłeś. Nie ma już z nami pana Piotrusia, a w nas pozostała czarna pustka. Ale jest jedna stara metoda, by tę pustkę wypełnić. Zamknijmy Piotrusia w naszych sercach na zawsze małym, złotym, magicznym kluczykiem. Tak, aby zamkniętego w naszych sercach Piotrusia nie można było już nigdy wypuścić. Tak, aby ten sposób pozostał w każdym z nas na zawsze.
Piotra każdy żegnał indywidualnie, w swoim sercu, wspomnieniach, ale też razem - w różnych grupach, wspólnotach, dla których Piotr był tak ważną postacią. Na poświęconej Mu uroczystości nie mogło zabraknąć Jego ulubionej muzyki. Trudno było powstrzymać łzy, gdy urna opuszczała kościół przy słowach piosenki zespołu „Dżem”: Niech dobry Bóg / Zawsze Cię za rękę trzyma / Kiedy ciemny wiatr / Porywa spokój / Siejąc smutek i zwątpienie / Pamiętaj, że... / Jak na deszczu łza / Cały ten świat nie znaczy nic, a nic / Chwila która trwa / Może być najlepszą z Twoich chwil.