Dziennikarze TVN24 wracają do sprawy śmierci 33-letniego Kamila z Lucynowa, by pokazać, że do wyjaśnienia zagadkowej śmierci może przyczynić się dowód mniejszy niż główka od szpilki...
O sprawie pisaliśmy na łamach Nowego Wyszkowiaka dokładnie cztery lata temu, kiedy policja postawiła zarzuty, a sąd tymczasowo aresztował mężczyznę odpowiedzialnego za śmierć Kamila. Śledztwo, które doprowadziło wyszkowskich funkcjonariuszy do sprawcy, trwało pół roku, bo do tragicznego zdarzenia doszło 27 grudnia 2017 r. Późnym popołudniem dyżurny wyszkowskiej komendy otrzymał zgłoszenie o nieprzytomnym mężczyźnie leżącym na poboczu drogi w Lucynowie. Pokrzywdzonego z rozbitą głową przetransportowano do szpitala, gdzie kilka godzin później zmarł.
Na początkowym etapie śledztwa brak było jakichkolwiek informacji dotyczących samego charakteru zdarzenia. Sytuacji nie wyjaśniła również sekcja zwłok. Pierwsza opinia biegłego, który przyjął tezę o nieszczęśliwym wypadku, nie wskazywała, że doszło do zdarzenia drogowego. Blisko miejsca, gdzie znaleziono 33-latka, znajdowało się betonowe ogrodzenie i wszystko wskazywało na to, że mężczyzna, przeskakując przez ogrodzenie, upadł i uderzył głową.
- Najważniejsze, żeby znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia – mówił wówczas jeden z prowadzących śledztwo, technik kryminalistyki. Przełomem było znalezienie drobinki lakieru samochodowego na bucie ofiary. Świadczyło to o tym, że mogło jednak dojść do wypadku drogowego, którego sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Szczegółowe analizy mikrośladów przeprowadzone w policyjnym laboratorium potwierdziły przypuszczenia policjantów. Udało im się ustalić markę i kolor auta, a następnie właściciela, który po zdarzeniu szybko pozbył się uszkodzonego samochodu, sprzedając go. Funkcjonariusz dochodzeniowo- śledczy przez wiele tygodni śledził oferty sprzedaży aut. W końcu natrafił na to właściwe, w którym opisano, że uszkodzenia powstały na skutek kolizji ze zwierzęciem.
Funkcjonariusze odzyskali peugeota i elementy wymienione w nim po wypadku. Po raz kolejny przesłuchano świadków, którzy 27 grudnia 2017 r. byli na miejscu zdarzenia i powiadomili policję. Zweryfikowano ich zeznania.
Zebrany materiał dowodowy umożliwił przedstawienie zarzutów nie tylko sprawcy wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ale też jednemu ze świadków, który, jak się okazało, widział moment wypadku i zataił prawdę przez policją.
Decyzją Sądu Rejonowego w Wyszkowie 30-letni mieszkaniec Warszawy, podejrzany o spowodowanie wypadku, został tymczasowo aresztowany.
Potrąciłem człowieka
Jak czytamy w materiale Magazynu TVN24, Kamila pod betonowym ogrodzeniem znaleźli trzej koledzy: Wszyscy przedstawili policjantom jedną wersję zdarzeń. W skrócie brzmiała tak: umówili się wieczorem na piwo. Jeden szedł sam Słoneczną, dwóch, już razem, zmierzało z drugiego końca ulicy. Mieli spotkać się w połowie drogi. Ale nagle jeden z nich dostrzegł zakrwawionego mężczyznę. Zadzwonił szybko po kolegów i po karetkę. Początkowo nie poznali Kamila, ale później, kiedy policjant wyjął jego dowód, wszystko było jasne.
Choć najbardziej prawdopodobną hipotezą wydawało się, że mężczyzna odniósł śmiertelne obrażenia, próbując przeskoczyć przez ogrodzenie, policjantom od początku coś się nie zgadzało. Nowe światło na sprawę rzucił... flesz aparatu fotograficznego, który rozświetlił niebieską plamkę na bucie.
- Kiedy jeden z policjantów zrobił zdjęcie aparatem z fleszem, na bucie dostrzegł niebieski element, mniejszy niż główka od szpilki - mówi rzecznik wyszkowskiej policji kom. Damian Wroczyński.
Podobny ślad policjant dostrzegł jeszcze na czapce. Wszystko zostało zabezpieczone i wysłane do laboratorium kryminalistycznego, gdzie na ubraniach 33-latka znaleziono "mikrookruchy bezbarwnych szkieł". O tym, jak wygląda poszukiwanie i znaczenie takich drobinek oraz pracę policyjnego laboratorium ciekawie opisuje materiał TVN24. W tym przypadku ślady pochodziły z popękanej szyby samochodowej i lakieru karoserii.
Kiedy policjanci ponownie przesłuchali trzech mężczyzn, którzy znaleźli Kamila, jeden z nich przyznał, że w dniu śmierci Kamila odwiedził go daleki kuzyn. Rozstali się, gdy świadek poszedł na umówione piwo z kolegami.
TVN24 cytuje fragment jego zeznań: Nagle zobaczyłem, jak z dużą prędkością wyjeżdża z ulicy Słonecznej, skręca w prawo w ulicę Szkolną i z dużą prędkością odjechał. Jechał sam, kierował błękitnym samochodem po przeróbkach. Adam się nie zatrzymał, tylko szybko odjechał w kierunku obwodnicy. Nie zwróciłem uwagi, czy coś miał uszkodzone, bo tak szybko jechał. Doszedłem do skrzyżowania i tam zobaczyłem leżącego na poboczu mężczyznę. O tym, że to Adam go potrącił, nikomu we wsi nie mówiłem. Od tamtego czasu nie miałem z nim kontaktu. Tylko w Nowy Rok napisał mi esemesa "siema", ale nie odpisałem.
Sprawca został zatrzymany w kwietniu 2018 r. Przyznał: - Potrąciłem człowieka. Było ciemno i jakoś mi się pojawił na drodze, ale nie umiem go na niej umiejscowić. Nie wiem, czy stał, czy siedział. Szybko nie jechałem, może 30-50 kilometrów na godzinę. Nie wiem, dlaczego się oddaliłem, chyba byłem w szoku. Miałem stawić się na policję, ale się bałem. Samochód sprzedałem, bo już nie mogłem na niego patrzeć.
Wówczas 30-letni mieszkaniec Warszawy dobrowolnie poddał się karze. Sąd Rejonowy w Wyszkowie skazał go na 4 lata i 6 miesięcy więzienia.
Cały materiał TVN24 dostępny TUTAJ