Bug Nature Festival - edycję czwartą, ale po raz pierwszy płatną - podsumowują burmistrz Piotr Płochocki, zastępczyni burmistrza Alicja Staszkiewicz i dyrektor WOK „Hutnik” Wiktor Czajkowski.
Zacznijmy od podsumowania finansowego. Ile impreza kosztowała, jaki był dochód ze sprzedaży biletów?
Wiktor Czajkowski: Nie mamy co prawda jeszcze zamkniętych wszystkich rachunków, pozostały drobne koszty do rozliczenia, natomiast w całkiem precyzyjnym szacunku możemy powiedzieć, iż impreza kosztowała ok. 650 tys. zł, już po odliczeniu wpływów, które były na poziomie 150 tys. zł.
Wiktor Czajkowski: Nie mamy co prawda jeszcze zamkniętych wszystkich rachunków, pozostały drobne koszty do rozliczenia, natomiast w całkiem precyzyjnym szacunku możemy powiedzieć, iż impreza kosztowała ok. 650 tys. zł, już po odliczeniu wpływów, które były na poziomie 150 tys. zł.
Wpływy wyniosły 150 tys. zł. A frekwencja?
Wiktor Czajkowski: Pierwszego dnia było ponad 1000 osób, drugiego dnia prawie 1000 osób.
Alicja Staszkiewicz: Mimo iż pod wieloma względami był inny, porównuje się ten festiwal do poprzednich. Ja byłam na wszystkich. Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że pierwszego dnia mieliśmy pod sceną więcej osób niż kiedykolwiek widziałam na wcześniejszych edycjach. Drugiego dnia tych osób było z kolei nieco mniej niż w piku poprzedniej edycji. Dziwią mnie głosy osób, których nie było, a twierdzą że frekwencja była o wiele słabsza niż w latach poprzednich, kiedy festiwal był bezpłatny. Dla nas tysiąc osób przed sceną pierwszego dnia to był próg, który mieliśmy nadzieję osiągnąć, bo to by oznaczało, że udało nam się już w pierwszym roku sprzedać tyle biletów, ile osób przyszło w poprzednim roku bez biletowania.
Piotr Płochocki: Trzeba dodatkowo mieć świadomość, że punkty odniesienia były inne. Scena w tym roku była dużo większa i bardziej odsunięta. Obok płyty zrobiliśmy strefę chilloutową, gdzie koncerty oglądało całkiem dużo ludzi.
Alicja Staszkiewicz: Co jest natomiast podstawową różnicą, to to, że liczba ludzi, którzy faktycznie przyszli słuchać muzyki była nieporównanie większa z poprzednimi edycjami, gdzie wiele osób wokół sceny to byli przypadkowi przechodnie czy osoby przejeżdżające na rowerach, które postanowiły się zatrzymać na chwilę. To jest właśnie ta największa różnica między poprzednimi festiwalami, a obecnym, biletowanym.
Ile biletów sprzedano?
Wiktor Czajkowski: Kwestia, jak do tego podejdziemy. Ktoś kupił bilet na jeden dzień, pierwszy lub drugi, a ktoś na dwa dni, a cena była wówczas prawie dwa razy niższa. Licząc więc wejściówki na każdy z dwóch dni mamy sprzedaż biletów, bez żadnych zaproszeń, na ponad 1.400.
To są tylko płatne bilety?
Wiktor Czajkowski: To są płatne bilety, bez żadnych zaproszeń, gratisów.
Alicja Staszkiewicz: Rozdaliśmy ok. 200 sztuk bezpłatnych wejściówek dla partnerów medialnych, organizacji i instytucji współpracujących, sponsorów lub jako nagrody w konkursach. Wejściówki dostali również wolontariusze, którzy pomagali przy obsłudze oraz młodzież z Bug Wyszków i Okiestry Dętej, która otwierała festiwal. Wszystkim, którzy z nami współpracowali, w ten sposób się odwdzięczyliśmy.
Biorąc pod uwagę aspekt czysto finansowy, czy uważacie państwo, że biletowanie imprezy, mówiąc kolokwialnie, opłaciło się?
Alicja Staszkiewicz: Zależy jak zdefiniujemy „opłacić się.” Na żadnym etapie organizacji nie zakładaliśmy, że kwota zebrana z biletów pokryje nam wszystkie koszty. Gdyby takie było założenie, cena biletu musiałaby wynosić tyle, ile wynosi na komercyjnych festiwalach, czyli kilkaset złotych, a nawet więcej za karnet. Mieliśmy nadzieję odzyskać przynajmniej te koszty, które wynikały bezpośrednio z faktu, iż teren musiał być odpowiednio wygrodzony i zabezpieczony. I to się udało. Organizując festiwal na założonym przez nas poziomie, z topowymi gwiazdami występującymi na najpopularniejszych festiwalach takich jak Męskie Granie czy Zorza, automatycznie wchodzi się na pewien poziom kosztowy. Wynika to z wymagań gwiazd związanych ze scenotechniką, zapleczem czy tzw. hospitality. Te znaczne koszty musielibyśmy ponieść bez względu na to czy byłby to festiwal płatny czy bezpłatny. Dodatkowe koszty związane były także z faktem, iż po raz pierwszy festiwal organizowany był jako impreza masowa. Takowa wymaga odpowiedniego zabezpieczenia: profesjonalnej ochrony, wygrodzenia stref, zaplecza medycznego i ratowniczego (sama nie wiedziałam, że w naszym przypadku potrzebować będziemy np. ratownika WOPR). Doszły też koszty barierek, którymi wygrodziliśmy strefę całego festiwalu. Koszty zabezpieczenia wyniosły przeszło 140 tys. zł i te właśnie koszty udało nam się pokryć z biletów. Więc myślę, że się opłaciło. Zmieściliśmy się w kwocie przewidzianej w budżecie.
Piotr Płochocki: Motywacja wprowadzenia już w tym roku biletów priorytetowo nie wiązała się z tym, że chcieliśmy mieć zwrot kosztów. Oczywiście, on jest potrzebny, żeby nie nadwyrężać budżetu miasta bardziej niż to konieczne. Ale po pierwsze chcieliśmy mieć świadomą widownię, tzn. ludzi, którzy celowo przyszli na te koncerty. Po drugie, chcieliśmy w sposób profesjonalny zadbać o bezpieczeństwo. Wielu mieszkańców oczekiwało na tegorocznej edycji topowych gwiazd. Natomiast niewiele osób zdaje sobie sprawę, że topowi artyści typu Artur Rojek czy Igo albo w ogóle nie grają na niebiletowanych koncertach, albo grają, ale tylko na wybranych i za dwukrotność swojej stawki. Jest jeszcze jeden ważny aspekt. Patrzymy na ten festiwal przez pryzmat zeszłorocznej edycji, kiedy również dopisała pogoda i również było dużo ludzi. Natomiast przy poprzednich edycjach organizatorzy nie mieli tyle szczęścia. To jest właśnie duże ryzyko niebiletowanych imprez plenerowych. Gdybyśmy mieli słabszą pogodę, to narazilibyśmy się na bardzo małą frekwencję, przy bardzo dużych kosztach. Natomiast jak ktoś kupi bilet, to czuje się zobligowany, żeby na koncercie swojego artysty być. Poza tym, koszty organizacji imprez plenerowych niebywale wzrosły, inflacja nie ominęła tej branży. Dlatego coraz mniej jest tego rodzaju wydarzeń niebiletowanych. Przykład słynnego, wielkiego łódzkiego festiwalu. Pierwsza edycja była super, morze ludzi, ale kosztowało to też morze pieniędzy. Obecnie trwa dyskusja nad tym, by kolejne edycje biletować, bo po prostu organizator, mimo sponsorów, tego nie dźwignie. Ja osobiście chciałem wprowadzić już w tym roku imprezę biletowaną. Nie mieliśmy od lat w Wyszkowie biletowanej imprezy plenerowej i jest zrozumiałe, że to może być dla mieszkańców pewną nową okolicznością, zaskoczeniem. Uznałem, że świat się zmienia i musimy podjąć rękawicę, nawet jeśli to mentalnie jest dla niektórych trudne.
I finansowo, bo bilety nie były tanie.
Piotr Płochocki: Musimy to do czegoś przyłożyć. Jeżeli pojedynczy koncert danego artysty kosztuje tyle, co bilet na koncert tego artysty i jeszcze dziesięciu innych, to, naszym zdaniem, cena jest bardzo atrakcyjna.
Alicja Staszkiewicz: Cena biletu w pierwszej puli była niższa, niż cena za zwykły występ kabaretu w Hutniku czy na Hali Wosir, na który tłumnie przychodzą nasi mieszkańcy. Śledziłam różne festiwale i zaryzykuję stwierdzenie, że biorąc pod uwagę line-up nasz był jednym z najtańszych, jeśli nie najtańszym w Polsce.
Jest diametralna różnica pomiędzy poprzednim festiwalem, a obecnym pod względem bezpieczeństwa. Nie „chwaliliśmy się” tym, bo nie jest miło mówić o przykrych rzeczach, natomiast myślę, że po doświadczeniu poprzedniej i tegorocznej edycji trzeba i o tym otwarcie powiedzieć. W zeszłym roku mieliśmy kilka poważnych incydentów. Ktoś został uderzony butelką w głowę na widowni, uszkodzono podczas przepychanki sprzęt ekipy foto-wideo, a podczas afterparty uległy zniszczeniu dwa głośniki DJ-a. Wiedzieliśmy, że w tym roku musimy o bezpieczeństwo zadbać w sposób szczególny i że nie wolno nam na tym oszczędzać. Koszty ochrony musiały być wyższe. Było warto. Festiwal przebiegł w wyjątkowo spokojnej, kulturalnej atmosferze. Nie było wśród publiczności przypadkowych osób, które przyszły szukać w tłumie zaczepki, nie było osób wędrujących między widzami z siatkami wyładowanymi butelkami z alkoholem. Co równie ważne - w tym roku nie było w parku żadnych zniszczeń, nie ucierpiała ani zieleń ani infrastruktura. To jest i kwestia dobrego zabezpieczenia i faktu, że na festiwal nie przyszły przypadkowe osoby, a osoby które po prostu przyszły posłuchać dobrej muzyki.
Wiktor Czajkowski: Kiedy robimy imprezę masową, ustawa stawia określone wymagania. Jest dobrze, dopóki jest dobrze. Jak dojdzie do niebezpiecznego zdarzenia, zaczynają się problemy. Zobaczmy, co wydarzyło się ostatnio na Stadionie Narodowym: od sympatycznej imprezy do dramatu jest jeden krok. Dzięki spełnieniu różnych wymów związanych z organizacją imprezy masowej my, jako organizatorzy, możemy czuć się pewnie, a przede wszystkim uczestnicy festiwalu mogą czuć się bezpiecznie. Bezpieczeństwo kosztuje.
Biletowanie imprezy ma też aspekt społeczny. To podzielenie mieszkańców na tych, których stać na udział w wydarzeniu i tych, których nie stać, a w sumie i tak do niego dopłacają w podatkach.
Piotr Płochocki: To nieunikniony zarzut, który można by zastosować do prawie każdej imprezy kulturalnej w mieście, która jest biletowana. Np. koszt koncesji na jednorazowy pokaz filmu z cyklu Kino z Górnej Półki to suma ok. 800 zł. Nasze kino ma 55 miejsc, a bilet kosztuje kilkanaście złotych, pełna sala jest bardzo rzadko, bardzo dobra frekwencja to 30 osób, więc jasno widać, że kilkaset złotych trzeba do tego seansu dorzucić z kasy ośrodka. Oczywiście na taki seans często jest w stanie zarobić inny komercyjny filmy z dużo większą frekwencją, ale systemowo musimy do ambitniejszej kultury dopłacać, bo jest naszym wspólnym dobrem, które nie sfinansuje się na zasadach komercyjnych.
Alicja Staszkiewicz: Zawsze znajdą się tacy, którzy będą o tej decyzji myśleć w kategorii straty, nawet jeśli nigdy nie byli poprzednich, niebiletowanych edycjach. Pamiętam, że nawet wtedy, kiedy impreza była niebiletowana, były liczne głosy niezadowolonych, iż wydaje się tak duże pieniądze na hip-hopowy festiwal, który interesuje wyłącznie wybraną grupę, a koszty są pokrywane z podatków wszystkich. Tymczasem nie da się zorganizować jednego wydarzenia, które zaspokoi fanów wszystkich gatunków muzycznych oraz tych którzy w ogóle się muzyką nie interesują. Dlatego zawsze będzie tak, iż podatki fana muzyki poważnej pójdą na hip-hop i odwrotnie. Podatki osoby nie korzystającej z usług kultury pójdą na kulturę. I właśnie, w moim odczuciu, odpłatność ten problem przynajmniej częściowo rozwiązuje – interesuje mnie ta forma rozrywki, więc za nią dopłacam. Poza tym przypominam z uporem maniaka, to było jedyne biletowane z wielu plenerowych wydarzeń, które organizujemy w Gminie.
Słyszymy też głosy niezadowolenia, że było dużo ludzi spoza Gminy Wyszków. Tak jakby w poprzednich edycjach pod sceną byli wyłącznie nasi mieszkańcy. Tymczasem w poprzednich latach było mnóstwo osób z ościennych gmin, a cały koszt ponosiła wyłącznie Gmina Wyszków. Teraz nastąpiła trochę wymiana, a raczej rozszerzyło się spektrum: wśród osób spoza Gminy byli festiwalowicze z Krakowa, Szczecina, Bydgoszczy, którzy wyjechali z naszego miasta zachwyceni zarzekając się, że wrócą. I to jest wspaniałe, trudno o lepszy aspekt promocyjny. Dodatkowo, w tym roku, Ci goście zapłacili za swój bilet! Ten pierwszy rok biletowania daje nam pole doświadczeń i refleksji. Myśląc o przyszłej edycji, chcielibyśmy, żeby dla mieszkańców gminy bilety były w bardziej atrakcyjnej cenie, z rabatem od regularnej ceny biletu.
Generalnie BNF zawsze miał swoich przeciwników, którzy w ogóle byli przeciwni lokalizacji takiego wydarzenia w parku. Przez większość mieszkańców był jednak lubiany, mnóstwo ludzi przychodziło. Lubili się po prostu przejść, posłuchać muzyki. Ci ludzie twierdzą, że miasto zabrało im tę imprezę.
Piotr Płochocki: Sam na początku nie byłem orędownikiem tego, że ta impreza jest w parku, bo zawsze mi się wydawało, że to miejsce odpoczynku od chaosu, głośnych dźwięków itd. Ale nie znaleźliśmy lepszej lokalizacji, a chcieliśmy wypracowaną tradycję festiwalu podtrzymać. Nawet bywalcy różnych festiwali mówią, że nie znają miejsca, gdzie wydarzenie muzyczne odbywałoby się w tak atrakcyjnym miejscu. To samo artyści powtarzali ze sceny. I to do nas przemówiło, że mamy coś unikatowego. Kultura musi się transformować. Dawno minęły czasy miejskich festynów typu „Dni Wyszkowa” organizowanych jak w latach 90., często na stadionie. Trzeba stawiać przynajmniej dla niektórych wydarzeń poprzeczkę wyżej, tym bardziej że w Wyszkowie mamy różne rodzaje kultury, od lewa do prawa. Bardzo dużo się u nas dzieje, w sezonie mamy festyn w każdym sołectwie, mamy bezpłatne koncerty i innego rodzaju wydarzenia rozrywkowe, staramy się, żeby była nisza dla każdego.
Festiwal w przyszłym roku na pewno będzie i na pewno będzie biletowany.
Piotr Płochocki: Chcielibyśmy, żeby festiwal się odbył i uważam, że to była dobra decyzja, że był biletowany. Głosy są skrajne, bo są głosy osób zachwyconych i takich, którzy są wręcz pogniewani, przy czym zbulwersowani to głównie ci, którzy na festiwalu nie byli. Ci, którzy na festiwalu byli, są bardzo zadowoleni, co jest ważnym wyznacznikiem tego, jak powinniśmy oceniać ten festiwal.
Wiktor Czajkowski: Ważna uwaga dotycząca odpłatności za festiwal. Generalnie artyści nie zgadzają na imprezy plenerowe bezpłatne, bo one zabierają im publiczność z sal. Są tacy, którzy zgadzają się na niebiletowane plenery, ale w bardzo ograniczonej liczbie w ciągu sezonu wyłącznie na bardzo znanych festiwalach. Bardzo skomplikowane jest zakontraktowanie topowych artystów na jeszcze mało znany festiwal jak BNF. My musimy postawić sobie pytanie, czy zatrzymujemy festiwal w miejscu, czyli czy zwijamy czy rozwijamy go. Przejście na poziom profesjonalny, biletowany jest decyzją o tym, by festiwal rozwijać.
Alicja Staszkiewicz: W przyszłym roku chcielibyśmy też urozmaicić repertuar muzyczny, a w szczególności zadowolić naszych hip-hopowców. Wiele osób, których w tym roku na festiwalu nie było, w prywatnych rozmowach mówiło, że przyszliby, gdyby był chociaż jeden hip-hopowy skład. Mam nadzieję, że uda się zaspokoić te oczekiwania i zakontraktować interesującego wykonawcę hip-hopowego.
Kontynuując, festiwal zostaje, będzie biletowany, ale tańszy dla mieszkańców gminy Wyszków i bardziej rozmaity muzycznie.
Piotr Płochocki: Tak. Mamy też wiele innych wniosków i pomysłów, które pozwolą uczynić ten festiwal jeszcze lepszym.
Alicja Staszkiewicz: Muszę się przyznać, że byłam przeciwna, żeby festiwal był płatny już w pierwszym roku, kiedy od A do Z organizujemy go sami. Piotr się jednak uparł, podjął tę trudną decyzję, więc dostosowaliśmy się do tego i wykonaliśmy związaną z tym gigantyczną pracę. Po czasie stwierdzam, że to była dobra decyzja. Dlatego uważam, że powinniśmy taką formułę utrzymać. Tak jak powiedział Wiktor, to jedyna droga do tego by ten festiwal rozwijać.
A tak czysto politycznie. Nie obawia się pan, panie burmistrzu, że po prostu na tym straci?
Piotr Płochocki: Nigdy nie ukrywałem, że polityka sama w sobie niespecjalnie mnie jara. Jara mnie to, że można zmieniać miasto, rozwijać, tworzyć coś nowego, lepszego. I to jest dla mnie najważniejsze. A to, czy w jakiś sposób stracę? Myślę, że można na tym i zyskać, i stracić. Czas pokaże. Chciałem jak najszybciej przyzwyczaić mieszkańców do tego, że warto stawiać również na te płatne gałęzie kultury po to, żeby wartościowe inicjatywy nam z miasta nie uciekły. Świat się zmienia i chcemy się zmieniać razem z nim.
Pomysłodawcy tego festiwalu chcieli, by był to produkt markowy Wyszkowa. Rozumiem, że się państwo z tym zgadzacie?
Alicja Staszkiewicz: Od pierwszej edycji, w odróżnieniu od burmistrza, byłam absolutną fanką tego festiwalu, zarówno lokalizacji, jak i samego zamysłu. Bug Nature Festiwal pięknie się rozwija, po tegorocznej edycji jesteśmy przekonani, że może to być najlepszy „produkt eksportowy” Wyszkowa. Myślę, że mieszkańcy, bez względu na to jakie zdanie mieli na temat samego faktu biletowania, nie byliby zadowoleni, gdybyśmy w przyszłym roku zrezygnowali z organizacji tej imprezy.
Piotr Płochocki: Na festiwalu spotkałem mnóstwo od dawna nie widzianych osób, które wyprowadziły się z Wyszkowa, a postanowiły tu przyjechać, bo w końcu w ich rodzinnym mieście dzieje się coś wartego uwagi, coś ważnego. Było mnóstwo zadowolonych wyszkowian. Były w końcu osoby z różnych krańców Polski, które przyjechały do nas specjalnie na to wydarzenie i kupiły nie tylko bilet, ale też nocleg, zrobiły u nas zakupy, zachwyciły się otoczeniem. Słyszałem rozmowę osoby, która opowiadała o tym, że od kilkunastu lat przejeżdża regularnie przez Wyszków, ale dopiero teraz postanowiła się w tym Wyszkowie zatrzymać. To wszystko jest bardzo ważne i budujące. Wypracowana została pewna formuła, ona już się niesie, brzmi, ma potencjał, który można i trzeba rozwijać.
Dziękuję za rozmowę.
Sylwia Bardyszewska