Aborcja. Weszłam do szpitala jako dwie osoby, a wyszłam jako jedna

Wydarzenia

Aborcja. Weszłam do szpitala jako dwie osoby, a wyszłam jako jedna

14.02.2024
autor: Sylwia Bardyszewska
Słowo aborcja jest ciężkie nie tylko ze względu na burzliwe dyskusje toczące się w społeczeństwie i na politycznych salonach. Przede wszystkim ugina się od ciężaru dramatów, które się za nim kryją. Dramatów nie tylko kobiet, ale i rodzin. Książkę pt. „Aborcja” napisała skuszewianka Laura Makowska - o swoich przeżyciach i o tym, jak brutalny dla cierpienia pojedynczego człowieka może być prawno-medyczny system.
 
Książka obecnie dostępna jest w Empiku, w formie e-booka. W krótkim opisie czytamy: Historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. O ciężkim porodzie. O poronieniu i o tym, jak to naprawdę wygląda. O walce o aborcję dziecka z wadą śmiertelną. O obojętności lekarzy. O cierpieniu.
 
Po przeczytaniu tej książki muszę przyznać, że jesteś bardzo odważną kobietą. Opisałaś traumatyczne, osobiste przeżycia, ale jednocześnie książka dotyka tematu niezwykle wrażliwego społecznie - aborcji w przypadku ciężkich wad dziecka. Miałaś wątpliwości?
     - To wyszło naturalnie, nie zastanawiałam się nad tym. Miałam potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkich emocji.
 
Czyli to trochę forma psychoterapii.
     - Zgadza się. Dlatego, że nikt mnie o nic nie pytał, nawet w rodzinie był to temat tabu. Padały tylko pytania, czy przyjęli mnie do szpitala? Jak nie, to trudno, szukaj dalej. Jak przyjęli, to dobrze, bo teraz już będzie lepiej. Po powrocie ze szpitala nie było żadnych pytań. Nawet z mężem nie mogliśmy porozmawiać ze względu na córki. Starsza ma już 12 lat, więc staraliśmy się unikać tego tematu.
Początkowo zaczęłam spisywać swoje przeżycia sama dla siebie. To mąż zasugerował, że powinnam to szerzej opisać i wydać, bo ludzie powinni się dowiedzieć. Zmieniłam więc tok pisania ze świadomością, że ktoś to może będzie czytał. Trwało to kilka miesięcy. Pisałam, przestawałam, pisałam, przestawałam. Momentami myślałam, że nie dam rady, że zbyt dużo mnie to kosztuje, ale wtedy mąż powiedział: „Wydaj to. Jeśli pomoże chociaż jednej kobiecie, rodzinie, to warto. I pamiętaj, że masz córki.” Dlatego to zrobiłam.
 
Jako społeczeństwo chyba nie wiemy, jak zachować się wobec kobiety, która przeżyła taką tragedię. Zapytać czy nie?
     - Myślę, że dotyczy to ogólnie tematu śmierci i żałoby. Do tematu aborcji, poronienia ludzie różnie podchodzą. Dla jednych to zlepek komórek, dla innych płód. Dla mnie to były dzieci, bo słyszałam bicie serduszek. 
Myślę, że rozmawiając z osobą, która przeżyła taką stratę, trzeba zacząć od pytania: jak się czujesz? Jeśli będzie chciała mówić, wyrzuci to z siebie.
 
W książce krok po kroku opisałaś, jak obecnie wygląda sytuacja kobiety, która nosi w sobie dziecko z ciężką wadą - w twoim przypadku bez czaszki, ale opisałaś też przeżycia, emocje swoje i swojej rodziny. Który moment na tej drodze był najtrudniejszy?
     - Moje dziecko nie miało żadnych szans na przeżycie. Najgorszy moment nastąpił, gdy zostałam przyjęta do szpitala przy ul. Inflanckiej i w czasie badania usg słyszałam wyraźne bicie serca dziecka, a wiedziałam, że jestem tam z własnej woli, żeby zakończyć to życie. To było najgorsze.
 
Z książki wynika, że jesteś osobą wierzącą. Nie odbieram jej, choć to oczywiście subiektywna ocena, jako ideologicznego manifestu. Książka pokazuje, jak w systemie, nazwijmy go, prawno-medycznym jednostka, człowiek i jego dramat niewiele znaczą. 
      - Czułam się zostawiona całkowicie sama sobie. Ugodziło mnie zachowanie lekarki, do której chodziłam ponad 10 lat, która prowadziła dwie moje ciąże. Napisałam do niej dwa mejle z prośbą o pomoc, a ona nie odpisała na żadnego. Wystarczyłoby, gdyby napisała: „Laura, nie pomogę ci, nie potrafię, ale trzymaj się”. 
Przez cały czas szukałam pomocy, ale odbijałam się od drzwi. Nikt mną nie pokierował, wszystko musiałam załatwiać na własną rękę. Chodzi się do lekarza kilka lat, ma się do niego zaufanie, a w tak dramatycznej sytuacji ludzie odwracają się plecami i udają, że cię nie ma.
W Szpitalu Bielańskim pani doktor zeszła do mnie, wiedziała, po co przyszłam, miałam zaświadczenie od psychiatry, skierowanie na zabieg usunięcia ciąży, ale ona na korytarzu, w poczekalni powiedziała, że nie muszą mnie przyjąć, bo to nic pilnego, żebym przyjechała za 2 dni na komisję. Specjalnie zapytałam, czy w komisji będzie ginekolog i psychiatra. Powiedziała, że na pewno będzie ordynator, a poza tym lekarze, którzy akurat będą na dyżurze, czyli np. ortopeda i dodała, że jedno zaświadczenie od psychiatry na pewno nie wystarczy. 
To był moment, kiedy chciałam już wracać do domu, już nie chciałam dalej walczyć. Mąż nalegał, żebyśmy pojechali do kolejnego szpitala i dzięki temu się udało.
 
Opisałaś w tej książce trzy różne sytuacje: poród, który zakończył się narodzinami córki, poronienie i aborcję. Celowo?
     - Zgadza się. Przeżyłam to wszystko w niedługim czasie. Wszystko się skumulowało.
Chciałam też, żeby kobiety wiedziały, jakie mają prawa. Przy porodzie należy się znieczulenie. Ja rodziłam 21 godzin bez znieczulenia. Podczas pierwszego porodu, kiedy znieczulenie było płatne, wykupiłam je i całkiem inaczej wspominam ten poród. Lekarz powiedział mi nawet, że znieczulenie skraca poród o 3/4. Są kobiety, które znieczulenia nie potrzebują, ale są takie, które po wielu godzinach cierpienia, potrzebują - tak, jak ja.
Mam żal do szpitala, że po poronieniu nie poinformowano mnie o możliwości wzięcia materiału do badań genetycznych, które można wykonać na własną rękę, by dowiedzieć się, czy były jakieś wady genetyczne. Nie wspomniano też wcześniej o pochówku - że można go zrobić samemu. To są przecież bardzo trudne decyzje. Jeden rodzic chce, ale inny nie i każdy powinien mieć wybór.
Poza tym nie ma opieki psychologicznej. Pani pielęgniarka w drzwiach pokazała mi ścianę z plakatem, na którym był numer do psychologa: „Jak pani chce, można sobie zadzwonić”. Wiem, że psycholog jest w szpitalu, bo jak urodziłam córkę, pani psycholog zaglądała. W takich przypadku, jak mój: utrata ciąży czy choroba pani psycholog powinna przyjść bezwzględnie. Będzie wiedziała, czy pacjentka potrzebuje rozmowy, czy nie.
 
Jesteś rozczarowana system zdrowia.
     - Bardzo. Kiedy dzwoniłam po szpitalach, żeby zapytać o aborcję, jeden lekarz powiedział: Nie ma takiej możliwości, przepisy są, jakie są i do widzenia. Nie zapytał, jaka wada, który to tydzień ciąży, czy już gdzieś pytałam. Wszystko można powiedzieć i każdemu, ale trzeba wiedzieć jak, szczególnie w takiej sytuacji. A on to wykrzyczał i rzucił słuchawką. Bałam się już dzwonić do kolejnych szpitali, ale musiałam to zrobić.
 
Książka jest obecnie dostępna w Empiku w formie e-booka i, co ciekawe, wydałaś ją w formule Empik Selfpublishing. Wyjaśnijmy może, na czym to polega. To platforma dla autorów, którzy chcą opublikować swoją pracę bez udziału tradycyjnego wydawnictwa. Książka ukaże się również w formie papierowej?
     - Tak, pod koniec maja będzie dostępna w księgarniach. Podpisałam już umowę z wydawnictwem.
 
Nie boisz się, że ktoś będzie chciał twoją książkę do walki politycznej? Do dyskusji znowu wrócił temat aborcji.
      - Absolutnie nie jestem w to zaangażowana. Jest propozycja, żeby zrobić referendum, czy jest się za aborcją. Nie powinno się tego tematu stawiać w taki sposób - jestem za aborcją, albo nie jestem, bo to w każdym przypadku jest inna sytuacja, są różne historie życiowe. Do każdej pacjentki trzeba podchodzić indywidualnie. 
Jak byliśmy w klinice w Czechach, co też opisałam w książce, było mnóstwo kobiet, drzwi się tylko otwierały i zamykały. Były dziewczyny roześmiane, z koleżankami. Oprócz mnie była tylko jedna kobieta z partnerem i widać było, że to przeżywają. A tamte kobiety zachowywały się, jakby przyszły do kosmetyczki. Wstrząsnęło to mną.
Pamiętam, że kiedy wyszłam ze szpitala, nie czułam ulgi. Myślałam, że ją poczuję, kiedy to się skończy, a wcale tak nie było. Weszłam do szpitala jako dwie osoby, a wyszłam jako jedna. I to w wyniku moich działań.
 
Słowo aborcja samo w sobie jest obciążone. Chciałam w tej rozmowie nie tylko dotknąć twoich przeżyć, ale też pokazać twoje podejście do tego tematu.
     - Chciałabym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Zauważyłam, że w tej całej dyskusji o aborcji pomijani są ojcowie, mężczyźni. Uważa się, że są twardzi, a mój mąż przeżywał to równi ze mną. 

Sytuacja mężczyzny jest o tyle trudna, że w cierpieniu, które przeżywa, nie może się rozkleić, bo musi być oparciem dla kobiety. 
      - Zgadza się. Do tego w domu dwie córki, którymi musi się zająć, musi iść do pracy. A nikt go nie pyta, jak się czujesz? Czy chcesz o tym porozmawiać? Nie ma psychologicznego wsparcia.
Dopiero po wyjściu ze szpitala przyjrzałam się mężowi i zauważyłam u niego pierwsze siwe włosy i to sporo. Nie wiem, co by było, gdybym nie miała w nim takiego wsparcia. Przeszliśmy przez to razem. 
Kobiety, które takiego wsparcia nie mają, bez zastanowienia powinny dzwonić do fundacji FEDERA, gdzie infolinia jest całodobowa.
 
Dziękuję za rozmowę.
Sylwia Bardyszewska
WOK - akaki
Komentuj, logując się przez Facebooka, Google+, Twittera, Disqus LUB pisz jako gość