Baner desktopowy
Baner mobilny
materialy/info/med1/13391.jpg

Powiat

ZABRODZIE: prawdopodobnie największy pszczelarz w powiecie wyszkowskim

09.11.2022
autor: Elżbieta Szczuka
Marek Gabrych ma ok. 200 uli i jest prawdopodobnie największym pszczelarzem w powiecie wyszkowskim. W Wysychach prowadzi pasiekę „Pszczoły i my”, która rozrastała się wraz z zainteresowaniem pszczołami i produkcją miodu. Dziś jego produkty zdobywają nie tylko kolejnych klientów, ale i kolejne nagrody. - To nie jest tak, że pojedzie się z miodem na targ i od razu ktoś go kupi. Ważna jest uczciwość i rzetelność w stosunku do klienta. Chociaż, jak obserwuję klientów, to oczekują po miodach, że będą jak fabryka. Że jeśli kupił miód akacjowy w ubiegłym roku, to taki sam będzie i w tym. Zawsze powtarzam, że pszczoła to nie jest zwierzę, które wyprowadzam na smyczy - mówi w rozmowie z „Nowym Wyszkowiakiem”.
 
Wyprodukowany przez pana Marka miód z owocami leśnymi (borówka brusznica, czarny bez, maliny) w sierpniu na Festiwalu Miodu i Chleba w Kamieńczyku otrzymał nagrodę „Produkt festiwalu”. Trzy miesiące wcześniej ten sam miód z owocami leśnymi w Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu zdobył I nagrodę w konkursie na najsmaczniejszą potrawę mazowiecką w kategorii deser na Mazowszu.
Marek Gabrych pszczelarzem został przez przypadek, wcześniej pracował w branży poligraficznej.
– Pochodzę z Brodnicy, potem przeprowadziłem się do Warszawy, mieszkałem tam ponad 10 lat. Ale chciałem mieć domek na wsi. Lubię wieś, jako dziecko całe wakacje spędzałem u dziadków, ciotek - opowiada. - I kupiłem działkę w Wysychach. Dlaczego tu? Kolejny przypadek. Szukałem w gazecie ogłoszeń o sprzedaży działek. Jeździłem tu i tam, ta mi się spodobała. Była na uboczu, jest tu cisza. Działkę kupiłem na rok przed wejściem do Unii Europejskiej. Początkowo planowałem tu domek letniskowy. Kiedy się przeprowadziłem, to chciałem mieć swoje 2 – 3 ule, swój miód. Zacząłem czytać na ten temat, zdobywać informacje. Liczba uli sukcesywnie się zwiększała.
- Wtedy jeszcze dojeżdżałem do pracy w Warszawie, prawie 2 godziny w jedną stronę - opowiada pszczelarz. - Wychodziłem z domu o 9 rano, wracałem ok. 21. Złapałem się na tym, że ani pracy w Warszawie nie dopilnowuję do końca, ani tej pasieki. Bo zakładałem sobie, że w sobotę i niedzielę będę pracował w pasiece, a tu np. deszcz i po robocie. W poniedziałek jadę do pracy, a tu rójki zaczęły wychodzić. Zauważyłem też, że wyprodukowany przez pszczoły miód rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Miałem trochę oszczędności i pomyślałem: Czemu nie spróbować? Zapisałem się do technikum pszczelarskiego w Pszczelej Woli. Jeździłem tam 2 lata, uzyskałem tytuł technika pszczelarza, a przy okazji technika rolnika. I zacząłem rozwijać tę pasiekę. Powiem szczerze, że przez pierwsze lata żyć się z tego nie dało. Musiałem inwestować, a to kosztuje. Poza tym nie zdobyłem jeszcze zaufania ludzi. To nie jest tak, że pojedzie się z miodem na targ i od razu ktoś go kupi. Z czasem to się zmieniło. Ważna jest uczciwość i rzetelność w stosunku do klienta. Chociaż, jak obserwuję klientów, to oczekują po miodach, że będą jak fabryka. Że jeśli kupił miód akacjowy w ubiegłym roku, to taki sam będzie i w tym. Zawsze powtarzam, że pszczoła to nie jest zwierzę, które wyprowadzam na smyczy. Istotna jest jakość towaru.
Pan Marek produkuje różne rodzaje miodów: - Zacznijmy od wiosny. Pierwszym jest mniszkowy, następne rzepakowy, akacjowy, lipowy, gryczany, wywozimy też ule na spadź. Robię również miody z dodatkami. Do ich wykonania potrzebna jest kremownica do miodu. Do skremowanego miodu wsypuję zmielone na proszek liofilizowane owoce (kupuję je). Muszą to być liofilizaty, bo zwyczajnie suszone owoce mają w sobie tyle wilgoci, że mogłyby spowodować fermentację. Miód z owocami leśnymi to był mój pomysł. Pierwsze próby robiłem z poziomką, jeżyną i czymś jeszcze, ale było to nijakie w smaku. Takie mieszanki robi się metodą prób i błędów. Teraz, z nowości, robię miód z miętą i cytryną. Kiedyś zrobiłem np. orzechy zalewane miodem. Takich miodów z dodatkami mam już ok. 15. Za dużo to też niedobrze, bo klient staje przed półką i nie wie, co wybrać.
Problemem dla wielu pszczelarzy są opryski, wiele pszczół wtedy ginie. Jak jest u pana? 
- Gryka nie jest problemem, bo nie jest opryskiwana, największym problemem jest rzepak. Czytam w prasie narzekania na rolników, że otruli pszczoły itd. Ale uważam, że jest to z gruntu rzeczy niesprawiedliwe, bo słyszy się tylko o tych ekstremalnych przypadkach, gdzie jest źle. A ja mam człowieka, do którego wywożę pszczoły na pożytki i on dba o nie. Zrobi ostatnie opryski, to do mnie zadzwoni. Mało tego, widzi, że ktoś pojedzie w pole, to potrafi wsiąść w swojego jeepa i spytać: Co ty robisz? Pszczoły wytrujesz! Ja od lat jeżdżę za Sokołów Podlaski i nigdy nie miałem problemu. Dla rolników pszczoły też są ważne. Dzwonią do mnie już w marcu i pytają, ile uli przywiozę. Bo jeśli przywiozę ule, to rolnik może mieć plony wyższe o 40-50%.
Kiedy odbierał pan nagrodę w Kamieńczyku, uderzyła mnie radość na pana twarzy. 
- Byłem zaskoczony, bo kiedy dawałem ten produkt, to nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę wygrać, nie liczyłem na to.
Bug Nature Festiwal 2025
Komentuj, logując się przez Facebooka, Google+, Twittera, Disqus LUB pisz jako gość