Kolejne zajęcia, kolejny wyjazd i kolejna przygoda, która tym razem zaczęła się już na długo przed wyjazdem.
Jak to zwykle bywa w wakacje nie nudziliśmy się, zawsze coś ciekawego się działo, w czym uczestniczyliśmy, a wycieczka na pustynię miała być taką wisienką na torcie. Na jednym z podsumowujących spotkań ustalamy pasujący wszystkim termin wyjazdu na połowę lipca.
W czasie, gdy już wiele rzeczy związanych z wyjazdem zostało przygotowanych, temperatura powietrza zaczęła przekraczać grubo ponad 30 stopni. I weź tu jedź, jak ja rozmiękam jak osioł w „Shreku”… i ledwo łażę. Normalnie nie wiem, co zrobić, jednak jak się okazuje podobne samopoczucie zaczęła mieć i młodzież, a ich sms-y i telefony sugerują mi z pewną delikatnością, że wskazane byłoby pojechać, gdy będzie już trochę chłodniej. Przyznaję, iż ten pomysł niesamowicie mi się podoba.
Prognozy na sierpień są zachęcające, więc następny termin wyjazdu ustalamy po 15. Wszystko już dopięte, a tu dzień przed wyjazdem wiadomość o awarii auta. Dzwonię po firmach z busami i lipa, na jutro nic nie ma. Bezradnie rozkładam ręce i odwołuję. Ale za tydzień, to jedziemy na bank.
I znowu w blokach startowych cała grupa, plecaki spakowane, auto przygotowane, pogoda jak w sam raz na łażenie. Jest popołudnie w dzień przed wyjazdem, słyszę dźwięk sms-sa: alert pogodowy na jutro „Gwałtowne burze i ulewy nad całą Polską, jak nie musisz to nie wychodź z domu…”. Fajnie… Ale nie bardzo biorę go do głowy. Za godzinę kolejny tej samej treści, po chwili kolejne od Artura i młodzieży z pytaniami i z informacją, że właśnie czytali w Internecie lub widzieli w telewizorze zapowiedź pogody. Następnie telefony od rodziców z pytaniami, a ja grzecznie odpowiadam, iż właśnie wyjazd przełożyłem na wrzesień. I… dobrze zrobiłem, caluśką sobotę lało i wiało w całej Polsce, ale czy nam tak bardzo się udało?
Nadchodzi nowy termin wyjazdu, wszyscy punktualni, wsiadamy raniutko do auta, bo i droga daleka, niebo z przebijającym się słonkiem, mgły nad łąkami. Jednym słowem pogoda do wędrowania prawie idealna. Jednak, gdy do celu pozostało już niewiele kilometrów, zaczęło siąpić, gdy wysiedliśmy przy zamku „Pilcza”, to już nieźle padało, chmury w koło ciężkie i na przejaśnienie wcale się nie zapowiada. Krótka ocena i ruszamy w tym deszczu na zwiedzanie.
Najpierw skokami od drzewa do drzewa, od zadaszenia do bramy. Tak docieramy do dziedzińca zamku, tu szybko pod schody, ale co? Mamy zwiedzać zamek, więc na basztę, a tam już nie ma zmiłuj. Po obejrzeniu, z wysokości pięknych, choć lekko zamglonych widoków, już śmiejąc się schodzimy dobrze mokrzy i ruszamy dalej. Tym razem będą to górki i na nich skały, przez które trzeba się będzie przeprawić z wykorzystaniem łańcuchów. Myślałem, iż będą prośby, by poczekać, może odpuścić, a tu nic. Sami zaczęli mnie nakręcać, by iść wyżej, a przy samych skałach bardziej stwierdzenia niż pytania.
- O, ale tam ładnie, tam też idziemy.
I tak było na każdym kroku. A miejsca były urokliwe, więc i zdjęć dużo robiliśmy i jakoś nikomu nie przeszkadzało, że z włosów i nosa kapie woda, że jesteśmy brudni, a i nikogo do niczego nie trzeba było zachęcać. Jak jaskinia, to znakiem tego trzeba do niej zajrzeć a jeśli się da to wejść, szczelina, to wcisnąć się do zdjęcia itd. Kiedy już byliśmy naprawdę przemoczeni, gdyż i przez gęste zarośla trzeba było się przedzierać, dopiero wtedy pojawiły się pytania czy już wracamy na parking. A wracaliśmy gdyż jeszcze przed nami wyskok na Pustynię Błędowska i przed nami do pokonania marszem jeszcze kilka kilometrów, zaś pogoda bez zmian, jak w piosence „Ciągle pada..”. Dojeżdżamy na parking przy punkcie widokowym, przed nami pustynia, w sumie sporo zarośnięta, ale jednak pustynia. Kreślę pewien rys historyczny, oczywiście w gęsto siąpiącym deszczu, pokazuję którędy zamierzam przejść, pytam czy ktoś chce zostać w busie. Patrzą się na mnie zdziwione twarze.
- Ale jak to, przecież przyjechaliśmy połazić.
- A nie jest wam zimno?
- Nie, a nawet jakby, to zaraz w marszu się rozgrzejemy.
Odpowiedź jednomyślna, więc idziemy.
Na całe szczęście w deszczu są chwile przerwy i w sumie każdy zadowolony, bo nie kurzy się tyko, że widoki są zamglone. Pustynia robi ciekawe wrażenie, chociaż młodzież liczyła na coś więcej. Jest sporo utwardzonych ścieżek rowerowych, wiaty i podesty widokowe, oraz tablice z opisami. Kiedyś tu tego nie było, jedynie na licznych brzozach od czasu do czasu znaki szlaku żółtego. No, ale jedną z polskich osobliwości odwiedziliśmy, a przy podsumowaniu okazało się, iż mimo deszczu i nie do końca zaspokojonego wyobrażenia o największej pustyni w Europie, to warto było tu przyjechać.
Grupa pedagogiki niekonwencjonalnej działa w ramach projektu dofinansowanego przez gminę Wyszków i realizowanego od roku 2015 przez Fundację Nad Bugiem.