Moja mała Ojczyzna – Olszanka (FOTO)

Od czytelników

Moja mała Ojczyzna – Olszanka (FOTO)

26.10.2021
autor: Basia Bryk
Ciekawą pracę o Olszance Basia Bryk, uczennica klasy V, napisała na podstawie rozmowy z prababcią, 91-letnią panią Władzią. Praca została wykonana w szkole jako zaliczenie na ocenę celującą z historii, a z prośbą o publikację przesłała nam ją mama dziewczynki, Dorota Bryk. - Myślę, że jest naprawdę fajna i trochę szkoda jej „do szuflady”.
Podzielamy opinię pani Doroty i publikujemy pracę Basi ze zdjęciami z rodzinnego archiwum.
 
Polska to nasz wielka Ojczyzna. Tworzą ją setki regionów, województw, miast, wsi. Mała ojczyzna to miejsce, w którym wychowujemy się, uczymy, dorastamy. Takim miejscem jest dla mnie Olszanka. Mieszkają tu moi bliscy, znam mieszkańców, pobliskie ulice, ścieżki, przydrożne kapliczki i inne ciekawe miejsca. By kochać wielką Ojczyznę, trzeba poznać i pokochać małą, tą najbliższą sercu od dziecka.
Chcąc dowiedzieć się więcej o wsi Olszanka, przeprowadziłam długą i bardzo pouczającą rozmowę z moją prababcią Władzią, która ma 91 lat i od urodzenia tu mieszka.
Zaczęłyśmy od nazwy miejscowości, która - jak babcia twierdzi - pochodzi od drzew, olszyn porastających podmokłe tereny wsi. Do dziś można je spotkać, gęsto porośnięte, idąc polnymi dróżkami.
 
Jak to dawniej bywało
Z dzieciństwa babcia pamięta, że wieś była bardzo skupiona w jednym miejscu. Wszystkie drewniane chałupki były pokryte słomą i stały szczytem do drogi, których pobocza porastały gęsto wierzby i olszyny.
Podwórka nie miały ogrodzeń, dopiero z biegiem lat grodzono je drewnianymi płotami ze sztachet. Na każdym podwórku stała studnia, z której czerpano wodę do domu, lub żuraw. Wodę dla zwierząt w gospodarstwie przynoszono z sadzawek lub wypuszczano konie i krowy, aby piły z nich.
Pranie kobiety robiły w sadzawkach lub rowach, nawet zimą. Były bardzo zmęczone codziennymi obowiązkami. Mężczyźni wychodzili w pole i tam wykonywali swoją pracę, a kobiety musiały zająć się dziećmi, obejściem przy domu, przygotowywaniem posiłków i praniem. Często musiały także przygotowane jedzenie zanieść mężowi na pole.
W domach były zwykle dwie izby. Kuchnia z wielkim piecem, w którym pieczono chleb, gotowano i ogrzewano nim pomieszczenia zimą. Pod ścianami stały łóżka z siennikami, a na środku duży stół. W pokoju spano tylko latem, zimą było w nim bardzo zimno. W przedsionkach zostawiano ubrania, a w porze jesiennej i zimowej ziemniaki i warzywa. Często przechowywano tam kury, gęsi i kaczki. W izbach zawsze znajdowało się dużo świętych obrazów. Przywieszano je do ściany tak, aby pochylały się na mieszkanie i przyozdabiano kwiatami z bibuły lub ususzonymi latem. Często chodzili po wsiach handlarze, którzy sprzedawali takie obrazy.
Jeśli w domu były panny, to kupowano wizerunek św. Barbary lub Katarzyny, od ognia chronił św. Florian, ale też Izydor.
Nie było prądu, więc jeśli robiło się ciemno, świecono świece, ale najczęściej, jak wspomina babcia, szło się spać lub słuchano po ciemku opowiastek dziadków. Opał do pieca zdobywano każdą wolną chwilą, zwożąc z lasów kolki choinek i gałęzie. Babcia wspomina, że jako 6-letnia dziewczynka razem z innymi dziećmi musiała zbierać w lesie gałązki i wrzucać na wóz, który jej ojciec zostawił w lesie.
Przemieszczano się furmankami lub wozami zaprzęgniętymi do koni.
Babcia bardzo zapamiętała ciężką pracę w polu od najmłodszych lat. Często od rana do wieczora, z pajdą chleba i kwartą mleka musiała pasać krowy lub pomagać przy wykopkach. Sprawnie szło jej wiązanie snopków słomy i dzięki temu mogła pomóc innym i zarobić parę groszy lub coś do jedzenia.
Wspomina, że początek prac żniwiarskich miał uroczysty charakter. Przed wyruszeniem w pole wszyscy modlili się pod kapliczką lub obrazem Matki Boskiej wystawionym i pięknie przybranym na podwórzu. Żęcie rozpoczynał najstarszy gospodarz, najpierw dziadek babci, a później z upływem lat jej ojciec i mąż. Pierwsze garście kłosów układano na krzyż, by wszystko pomyślnie się udało i złe pogody nie przeszkadzały w pracy.
Rytm żniw wyznaczała wędrówka słońca, pracę zaczynano o świcie, a kończono przy zachodzie słońca. W samo południe były przerwy. Wierzono, że jeśli ktoś w tym czasie nie zejdzie z pola, prześpi się na miedzy, czy dalej będzie żąć, dopadną do straszne bóle głowy i kości. Babcia mówi, że sprawdzało się to.
Po ścięciu ważne było zwożenie zboża do stodoły, która musiała być przewietrzona i zabezpieczona przed myszami. Rozkładano i rozwieszano święcone zioła. Dawniej wielkim zagrożeniem były także burze i pioruny, od których powstawały pożary. Od tych zabezpieczały gałązki brzozowe, święcone podczas Bożego Ciała. 
Zwiezione snopki układano w zasiekach ścisło, aby weszło jak najwięcej. Później w wolnych chwilach zboże młócono cepami, a z biegiem lat pojawiały się młockarnie i wialnie.
Babcia mówi, że teraz żyjemy w dobrobycie, bez ciężkiej pracy, dobrze wykarmieni i odziani. Ona miała jedną parę butów z bratem na zmianę. Dziś jest to dla nas niewyobrażalne. Lalki kręciła jej babcia z gałązek brzozy, a wózek dla brata zrobił dziadek z desek i sznurka.
Wszystkie prace w polu wykonywane były ręcznie lub przy pomocy drobnego sprzętu i konia, jeśli się go miało. 
Żniwa, czy wykopki nie trwały tak, jak teraz kilka dni, a kilka tygodni. Wieś była biedna, ludzie przepracowani, dzieci często bez szkoły.
W Olszance w latach 30-tych nie było budynku szkoły. Chcąc nauczyć się pisać i liczyć, babcia chodziła do prywatnego domu w Olszance, do Państwa Wróblów. Tam w jednym pomieszczeniu mogły uczyć się wszystkie chętne dzieci. Pisały literki, uczyły się czytać, potajemnie czytano im polskie książki. Babcia wspomina nauczyciela, Pana Grzywacza. Kiedy przyszła wojna, nauczanie odbywało się potajemnie. Jeśli ktoś umiał czytać, żona nauczyciela Grzywacza pożyczała książki. Babcia wspomina jednak, że zabrano Grzywaczom książki i spalono, a ich wywieziono gdzieś. Ok. roku 1944, pod koniec wojny, na obecnym placu szkolnym, wiejscy stolarze wybudowali drewniany budynek, który stał się szkołą. Były dwie klasy łączone, młodsi wszyscy razem, później stopniowo do starszych roczników, jeśli zdobyło się cenzurkę. Babcia pamięta wychowawczynię, bardzo surową i wymagającą. Za nieposłuszeństwo karała, bijąc po ręku lub zostawiając po lekcjach do sprzątania. Nie pamięta jej nazwiska.
Była to inna nauka niż dziś, głównie czytanie i liczenie, w starszym wieku tabliczka mnożenia. Nic więcej. Nauka nie była obowiązkowa, jeśli rodzic nie posłał do szkoły tylko do roboty, tak musiało być.
Szkoła powstała na ziemiach należących do bogatego gospodarza Józefata Grądzkiego, którego nazywano dziedzicem. Rodzina Grądzkich mieszkała w Olszance już w końcu XIX. Józefat był synem Jana i wnukiem Wiktora. Miał trzy żony: Stefanię, Halinę Jadwigę (miał z nią 4 dzieci) i Helenę.
Ziemie wsi, tereny przy szkole, w stronę ulicy Pułtuskiej i Żytniej były własnością dziedzica. Mieszkał w pięknym, dużym domu z okazałym ogrodem. Grądzki miał służbę, a prace w ogrodzie i na jego ziemiach wykonywali rolnicy ze wsi. Były dyżury i ludzie musieli „narabiać” u dziedzica.
Teren obecnej szkoły, posiadłości sąsiadów obok były w tatach 30. i 40. sadami i ogrodami dziedzica. Była to olbrzymia plantacja warzyw i owoców, prowadzono doświadczenia z nowymi roślinami, jednak z tego, co pamięta babcia, nic nie wyszło. Był też park i staw.
Jesienią każdy gospodarz zobowiązany był dostarczyć do spichlerza włodarza datki nazwane przez mieszkańców „daniną Grądzkiego”.
 
Wojna
… bardzo doświadczyła ludzi. 1 września 1939 roku babcia miała 9 lat i dokładnie pamięta panikę i strach we wsi. Ludzie chowali w różne miejsca cenniejsze rzeczy, zaopatrywali się w żywność. Ludność z pobliskiego Wyszkowa przedostawała się do wsi i błagała o schronienie nawet w piwnicy. Kiedy okupanci dotarli do Olszanki głównie szukali Żydów, ale każde nieposłuszeństwo kończyło się strzałem i śmiercią. Dziadka babci Władzi zabrano do Grupy Operacyjnej Wyszków. Nigdy już go nie zobaczyła, zginął na wojnie. Jej ojciec, Józef został zaciągnięty do robót przy przejeździe kolejowym w Wyszkowie, gdzie był posterunek żandarmerii. 
Do Olszanki wojsko wkroczyło 6 września 1939 roku. Ludność chowała się po lasach, okopach i okolicznych zagajnikach. Niemcy niszczyli wszystko i zabierali, co tylko było możliwe. Babcia wspomina, że nie było jedzenia, ludzie jedli nawet trawę i to, co wyrosło, aby przetrwać. Strach zaglądał w oczy niemal codziennie, bombardowania, strzały, najazdy wojska były codziennością.
Mama babci miała krowę, więc to trzymało ich przy życiu, bo było mleko i masło. Wspomina, że razem z koleżanką Wandzią i jej bratem pasali krowy u dziedzica i w krytycznych momentach najazdu dawał im schronienie w pryzmach ze słomy. Ale było to bardzo ryzykowne, ponieważ Niemcy w złości często palili domy i wszystko, co się dało. 
Mimo ciężkich czasów, braku wszystkiego, ludzie bardzo się jednoczyli i pomagali sobie. Ratowali się wzajemnie, jak mogli, a wszystkie święta kościelne były obchodzone z należytym szacunkiem. 
Niedziela była dniem wolnym od pracy, tylko w obejściu przy domu, żadnych prac polowych. Modlono się w domach, ale wszyscy mieszkańcy razem, zawsze u kogoś innego. Do kościoła było daleko, ale przy większych świętach i uroczystościach chodzono pieszo do Wyszkowa, do św. Idziego. Ludzie byli bardziej zżyci i szanowali się, czas wolny spędzali razem na powietrzu.
Po wojnie była potworna bieda, nie było zwierząt domowych, pożywienia, garnków, niczego nie było. Majątek dziedzica upadł ok. roku 48. (Józefat zmarł w 1951 r., jego rodzinę, jako kułaków, wyrzucono z Olszanki w końcu 1953 r.). Ziemie chciał przejąć PGR w Kręgach. Jednak znaczną część przejęło Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej utworzone w Leszczydole Starym. Był to urząd odpowiadający dzisiejszemu urzędowi gminy. Ziemie ostatecznie zostały rozdzielone między mieszkańców, a te które przejął PGR w Kręgach, można było wykupić.
Zaraz po wojnie we wsi największą i odpowiedzialną przy tym władzę miał sołtys. On decydował o wielu sprawach i to on podpisywał się pod ważnymi dokumentami. Jego słowo miało duże znaczenie. Nie było notariuszy i prawników, więc dokumenty pisano odręcznie piórem, a potwierdzał ich zgodność sołtys. Były to umowy kupna-sprzedaży ziemi, dzierżawy, pożyczek.
W Olszance pierwszą większą budowlą była szkoła, którą w 1960 roku zaczęto budować czynem społecznym, na miejscu zniszczonej szkoły drewnianej. Ziemie należały do gminy Wyszków. Część uczniów wówczas (młodsi) uczyli się w Olszance, starsi chodzili do szkoły w Woli Mystkowskiej.
Lata 70. i 80. to czas szybkiego rozwoju wsi, najbardziej widoczny rozwój na przestrzeni lat. Stopniowo zaczęto budować domy i budynki gospodarcze, pojawiały się maszyny i sprzęty. Zaczęto wprowadzać nawozy i nowe odmiany drzewek owocowych, z których produkcji Olszanka była znana.
Budowano nowe drogi utwardzane, później asfaltowe, oświetlenie ulic.
 
Dawne zwyczaje i obrzędy
Jako jedną z ciekawostek babcia opowiedziała mi o obrzędzie chrztu i panujących dawniej zwyczajach. Porody odbywały się w domu, pomagały kobiety, które we wsi uchodziły za akuszerki bądź znachorki. Często to właśnie one decydowały, że dziecko należy natychmiast ochrzcić, bo jest słabe i może nie przeżyć. Wtedy nie było to niczym nadzwyczajnym, po prostu tak się zdarzało. Kiedy dziecko urodziło się zdrowe, myto je, ubierano i kładziono do matki. W drugiej dobie dziewczynkę brała babcia i niosła do kuchni, w okolice pieca, maszyny, aby wyrosła na dobrą i zaradną gospodynię. Chłopca brał dziadek i niósł w pobliże narzędzi i sprzętów gospodarskich, by w przyszłości był głową domu i prężnym gospodarzem. Po kilku dniach wzywano do domu księdza i on po łacinie chrzcił dziecko. Później już, babcia wspomina, że tak jak i dziś chrzest odbywał się w kościele.
Dawniej na wsi bardzo pielęgnowano i świętowano niedziele i wszelkie dni świąteczne, dziś nie zawsze tak jest. Kiedyś niedziela to była niedziela, praca tylko w obejściu, obiad przygotowywany w sobotę, odświętny strój. Ludzie spotykali się popołudniami na rozmowy, grę w karty czy wspólne śpiewy. Kobiety razem przędły i robiły na drutach, mężczyźni palili machorkę i rozmawiali.
Jesienią codziennie u innego sąsiada odbywało się kwaszenie kapusty, pomagali i starsi i najmłodsi. Wszystko robiono wspólnie, jesiennymi popołudniami przebierano zwiezione z pól ziemniaki, aby nie zmarzły przy pierwszych przymrozkach. To również robiono wspólnie, razem, bez problemów i sprzeczek. Tych nie to, że nie było, bo były. Jeśli chłopi popili wódeczki, dochodziło do awantur i bijatyk, ale następnego dnia raczej wszystko zapominali i dalej szli do roboty razem. Rzadkością we wsi było nieodzywanie się jeden do drugiego, bo czasy były ciężkie i pomoc sąsiedzka nieoceniona.
W Olszance znajduje się kapliczka z 1893 roku, którą wybudowali mieszkańcy wsi w 30. rocznicę wybuchu powstania styczniowego.
Ciekawostką jest opowieść babci o taborze cygańskim, który po wojnie zasiedlił się w lasku mieszkańców wsi, zaraz przy ulicy Pułtuskiej. Gościli dość długo, zmieniając tylko miejsca, gdyż ludzie wyrzucali ich ze swoich ziem. Byli oni weseli, śpiewali, tańczyli, ciągle palili ogniska, a dzieci z Olszanki podglądały ich. Babcia opowiada, że Cyganki miały piękne suknie i dużo biżuterii, co wtedy było czymś wyjątkowym. Kolegowali się z dziećmi z taboru, ale raczej po kryjomu, żeby nikt ich razem nie zobaczył. Cyganie nie mieli dobrej opinii we wsi, bo ciągle komuś ginęły kury, czy gęsi i wiadomo było, że to ich sprawka. Pamięta też, że zimą przyszła cyganka do jej matki poprosić o mleko w zamian za wróżbę i wywróżyła jej bliźniaczą ciążę. Praprababcia urodziła za rok dwóch synów.
Kiedy zapytałam babcię, jak sobie radzili z bólem np. głowy czy zęba, kiedy ktoś się potłukł lub złamał coś, powiedziała, że domowymi sposobami. Kupić można było tylko tabletki na ból głowy. Kiedy ktoś poważnie zachorował, wieziono go wozem w konia do szpitala w Pułtusku. Jeśli trzeba było szukać specjalisty, to wyruszano do Warszawy. Często było tak, że nie zdążono dowieźć chorego, zmarł w transporcie. 
Na ból głowy, stłuczenia stosowano okłady z octu i zimnej wody. Latem kobiety zbierały zioła i suszyły w stodole, nie bezpośrednio na słońcu, bo wtedy zioła traciły wartości. Suszono rumianek, miętę, pokrzywę, lipę , korę dębu i wierzby. Pito później napary na dolegliwości żołądkowe. Liście babki lancetowatej pomagały na opuchliznę. 
Na choroby gardła, kaszel, przeziębienie pito napary z kwiatów lipy, suszone w czerwcu. Z liści lipy robiono okłady na bolące oczy i głowę.
Babcia wspomina epidemię gruźlicy, gdzie najbardziej ucierpieli mieszkańcy Łosinna, ludzie umierali tam masowo, całymi rodzinami, a wieś mijana była na odległość, aby nie zarazić się. Umarło wtedy bardzo dużo młodych ludzi. 
Z biegiem lat wieś stawała się coraz bardziej nowoczesna , rozwinięta, co mojej babci nie cieszyło, bo ona uwielbiała spokojną i cichą Olszankę. Dziś jest szczęśliwa, że mogła tyle mi opowiedzieć, że zechciałam wysłuchać i napisać jakąś część jej życia.
 
Nina Wiśniewska - kwiecień 2023
Komentuj, logując się przez Facebooka, Google+, Twittera, Disqus LUB pisz jako gość
Polsko-niemiecka wymiana uczniów Skłodowskiej (FOTO)

Polsko-niemiecka wymiana uczniów Skłodowskiej (FOTO)

W dniach 12.03-19.03.2024 r. uczniowie Zespołu Szkół nr 1 im. Marii Skłodowskiej-Curie wyjechali na spotkanie z młodzieżą z nowej szkoły partnerskiej Gesamtschule an der Erft z Neuss. Spotkanie młodych Polaków i Niemców odbyło się dzięki finansowemu wsparciu międzynarodowej organizacji Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży.
zobacz więcej
Wielkanocne Warsztaty w Zespole Szkół Specjalnych w Brańszczyku (FOTO)

Wielkanocne Warsztaty w Zespole Szkół Specjalnych w Brańszczyku (FOTO)

W dniach 21-22 marca 2024r. w Zespole Szkół Specjalnych w Brańszczyku zorganizowane zostały dla uczniów tematyczne warsztaty wielkanocne. Celem, jaki przyświecał warsztatom było propagowanie i kultywowanie tradycji związanych z okresem Świąt Wielkanocnych, tworzenie warunków do podejmowania aktywności twórczej oraz umiejętności pracy w grupie. Warsztaty były formą szkolnych rekolekcji wielkopostnych integrujących środowisko i kształtujących postawę szacunku do polskich tradycji i obrzędów.
zobacz więcej
Technologia pomaga palaczom znaleźć mniej szkodliwe alternatywy

Technologia pomaga palaczom znaleźć mniej szkodliwe alternatywy

Niestety, mimo podejmowanych na przestrzeni lat działań edukacyjnych i kampanii społecznych, liczba palaczy na świecie, w tym również w Polsce, nie zmniejsza się. Zdaniem niektórych ekspertów, przede wszystkim z uwagi na nieodpowiednio prowadzoną pozbawioną realnego podejścia politykę antynikotynową. 
zobacz więcej
Zespół Future Perfect bezpłatnie udostępnia zestawy do nauki lekcji języka angielskiego

Zespół Future Perfect bezpłatnie udostępnia zestawy do nauki lekcji języka angielskiego

Zespół Future Perfect zachęca do skorzystania z zestawów przygotowanych przez zespół Future Perfect. Zestawy są oparte na wymaganiach leksykalnych egzaminu maturalnego, ale także nauczyciele szkół podstawowych znajdą wśród nich wiele cennych materiałów.
zobacz więcej