Wyszkowskie ślady rodziny znanych architektów

historia Ziemi Wyszkowskiej

Wyszkowskie ślady rodziny znanych architektów

16.06.2016
komentarze: 0
autor: Elżbieta Szczuka
3 maja 2013 roku minęła jedenasta rocznica śmierci wybitnego architekta Marka Dziekońskiego, twórcy pawilonu wejściowego i rotundy Panoramy Racławickiej we Wrocławiu (wraz z żoną Ewą), również we Wrocławiu hali widowiskowo-sportowej Orbita i hotelu Jana Pawła II (Ostrów Tumski) oraz generalnego projektanta Nowych Tych. Młode lata Marka Dziekońskiego - wnuka Józefa Piusa Dziekońskiego, syna Tomasza Dziekońskiego oraz ojca Olgierda i Bohdana (wszyscy byli lub są architektami) - związane są z Rybienkiem Leśnym i Wyszkowem. 
Józef Pius Dziekoński, dziadek Marka Dziekońskiego, architekt, urodził się w Płocku 5 maja 1844 roku. W 1866 r. ukończył Szkołę Sztuk Pięknych w Warszawie, a następnie Cesarską Akademię Sztuk Pięknych w Petersburgu, gdzie w 1871 r. zdobył stopień architekta kl. III.  W 1902 r. uzyskał tytuł akademika. Jest twórcą i współtwórcą prawie stu obiektów sakralnych (jego ulubionym stylem był neogotyk), głównie na Mazowszu, współzałożycielem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości, pierwszym dziekanem (1915-1917) Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej). W powiecie wyszkowskim według jego projektu zbudowano kościoły w Kamieńczyku, Długosiodle, Popowie Kościelnym. Jego autorstwa są także kościoły w pobliskim Pniewie, Wąsewie, Nasielsku, Liwie, Zuzeli czy Kosowie Lackim. W Warszawie zaprojektował m.in. kościoły św. Floriana na Pradze, św. Jana Chrzciciela na Lesznie, Najświętszego Zbawiciela (przy pl. Zbawiciela) i św. Karola Boromeusza na Powązkach (rozbudowa), zaś w Białymstoku katedrę pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W jego pracowni powstał też znany kościół św. Rocha w Białymstoku (proj. Oskar Sosnowski). Z budowli świeckich zaprojektował m.in. Szpital Dzieciątka Jezus w Warszawie przy ul. Lindleya. Józef Pius Dziekoński zmarł 4 lutego 1927 roku.
Tomasz Antoni Dziekoński, jedyny syn Józefa Piusa, także został architektem. Zmarł na gruźlicę w 1933 roku, w wieku 36 lat. Jego żona Helena ok. 1935 roku przeniosła swoją kancelarię adwokacką z Warszawy do Wyszkowa i zamieszkała wraz z dwoma synami: Juliuszem (ur. 1928 r.) i Markiem (ur. 1930 r.) w Rybienku Leśnym przy ul. Granicznej.
- Pani Helena Dziekońska była adwokatem i wspaniałą, elegancką kobietą – wspomina Henryk Gąszewski, emerytowany architekt, którego rodzice mieli dom przy al. Wolności, niedaleko domu Dziekońskich. - W Rybienku zamieszkała dlatego, że powiedziano jej, że tam jest dobry klimat. To był dom, w którym była bardzo patriotyczna, polska atmosfera. Posiadali bardzo duży księgozbiór, chyba jeszcze po Piusie, z którego myśmy  korzystali. Książki były często obcojęzyczne, ze sztychami. Przez całą okupację mogłem korzystać z ich biblioteki. To była duża rzecz – kontakt z tą rodziną. Może wtedy nabrałem chęci na architekturę? – zastanawia się pan Henryk.
 
Zabawy i gry dziecięce
W swoich niepublikowanych wspomnieniach o Rybienku Leśnym z lat 1937-45 Henryk Gąszewski tak opisuje wspólne zabawy z braćmi Dziekońskimi:
 
W godzinach przedwieczornych często gościłem u najbliższych sąsiadów, moich rówieśników Jula i Marka Dziekońskich. Julo ukończył właśnie 10 lat i z tej okazji jego matka postanowiła udostępnić chłopcom zabawki ich ojca, kupowane w Berlinie przez ich dziadka Piusa Dziekońskiego dla swego syna jeszcze przed Wielką Wojną (tak nazywano pierwszą wojnę światową – ES). Ach, cóż to były za zabawki! Musiały wówczas kosztować majątek. Najważniejszą ich część stanowiła oczywiście kolej, ale poruszana tak, jak prawdziwa, parą wodną. Był to w istocie jej model redukcyjny, wykonany częściowo ręcznie w skali chyba 1:20. Miała prawdziwy kocioł parowy z zaworem bezpieczeństwa, gwizdkiem. Para doprowadzona była do prawdziwych tłoków, poruszających toczone koła, tylko zamiast paleniska węglowego wstawiany był zbiornik z knotami napełniany oliwą. Aby uruchomić pociąg, należało napełnić kocioł wodą, ustawić parowóz na szynach, wstawić palnik i po kilkunastu minutach wiatrak na zaworze bezpieczeństwa zaczął się obracać i pociąg z pięknie wykonanymi wagonami, buchając parą, mógł się poruszać po torze aż do utraty paliwa. Aby ustawić szyny, rozjazdy i inne elementy, trzeba było niektóre meble przesunąć pod ścianę, mimo, że pokój przekraczał 30 m kw. Inną zabawką była fabryka z lokomobilą, też poruszana parą napędzającą niby to maszyny przy pomocy pasów transmisyjnych. Był też silnik próżniowy, którego nikt nie umiał uruchomić i inne rzeczy. Któregoś popołudnia na zabawę przerwała wizyta synów Skarżyńskich (pani Dziekońska była doradcą prawnym Skarżyńskich), właścicieli pałacu w Rybienku, których stangret przywiózł bryczką, aby mogli obejrzeć te cuda. Starszy z nich zrobił na nas ogromne wrażenie, bo wystąpił w mundurze szkoły kadetów. Przedstawił się jako Jędrek i okazał się chłopcem ogromnie sympatycznym, bezpośrednim i wesołym.
 
Henryk Gąszewski opowiada, że w tamtych latach w okresie jesienno-zimowym Rybienko Leśne było opustoszałe, mieszkało w nim zaledwie kilkanaście osób, m.in. dróżnik kolejowy i ogrodnicy pilnujący rezydencji pod nieobecność właścicieli. On, Julo i Marek byli jedynymi chłopcami mieszkającymi na osiedlu.
- Nie było chyba dnia, w którym nie bawiliśmy się razem. Zabawy te polegały głównie na składaniu czegoś z różnego typu klocków, które znajdowały się w obfitości w domu Dziekońskich. Poza tym zabawom sprzyjał duży pokój, będący w dyspozycji dzieci. Myśmy się bawili klockami, a pani Dziekońska czytała nam „Trylogię”. I to w fantastyczny sposób, zmieniając głosy. Czytała też Dumasa. I robiła pyszne galaretki.
 
W ciepłe dni wiosenne oraz letnie ulubionym zajęciem moich nowych kolegów było formowanie czegoś z wilgotnego piasku. Dość często się zdarzało, że kiedy po śniadaniu wychodziłem z domu, aby zastanowić się nad programem na najbliższe godziny, zastawałem w tym miejscu Marka, który już od godziny pracował w pocie czoła. Oglądałem przed sobą już uformowane kręte koryto rzeki, z przerzuconym przez nie mostem, jakiś plac z zabudową obrzeżną i zalążek jakiejś arterii. Proponował zwykłe, aby się do jego budowy przyłączyć, formując według swojego pomysłu drugą dzielnicę miasta, powiązaną z tym co już zbudował. Julo przychodził zwykle ostatni i też robił swoje. W końcu dnia wstawaliśmy z kolan, aby zobaczyć swoje dzieło. Ukazywała się naszym oczom jakby wielka makieta dużego miasta, oglądanego z lotu ptaka. Widać było jego strukturę, sieć ulic, uliczek, arterii, szeregi różnej wielkości domów, przerywanych czasem wieżą kościelną lub większą bryłą jakiegoś budynku specjalnego, fabryki itp. Inspiracji tego, co powstało, należało szukać w rycinach zamieszczanych w różnych książkach, również tych z księgozbioru dziadka Jula i Marka. Niektórzy ze starszych dziwili się, że takie „stare konie” dwunasto- i trzynastoletni chłopcy bawią się jeszcze w piasku. Należała do nich matka braci Dziekońskich. Kiedyś przyszła do nas niespodziewanie pod koniec dnia. Obejrzała nasze dzieła i wykrzyknęła: Przecież to nie jest zabawa w piasku, to są zajęcia twórcze! Opinia ta przyczyniła się oczywiście do wzrostu naszego prestiżu. Niestety, zabawy nasze musiały się skończyć z nadejściem jesieni i zimy. 
 
Na zimę chłopcy zgromadzili zapasy plasteliny - taniej i łatwo dostępnej, i w ten sposób mogli kontynuować twórcze działania. 
Zamiłowanie do wykonywania budowli z piasku pozostało Markowi Dziekońskiemu i w okresie dojrzałym. Jego syn Olgierd wspomina, że kiedy wyjeżdżali z rodzicami nad morze, ojciec tworzył z piasku zespoły budowli, które wzbudzały podziw plażowiczów. 
 
Życzliwa, przyjacielska, interesowna
Niewiele już osób pamięta rodzinę Dziekońskich sprzed 1945 roku, z okresu, w którym zamieszkiwała w Wyszkowie. 
- Była prawnikiem, dosyć potężna kobieta, wysoka, dobrze zbudowana – mówi o Helenie Dziekońskiej, wdowie po Tomaszu, Tadeusz Grzybowski. 
- Miała opinię wytrawnego adwokata, była rozchwytywana – przypomina Natalia Kwiatkowska. 
Helenę Dziekońską poznała jeszcze przed wojną – przy ul. Polnej w Wyszkowie państwo Kwiatkowscy mieli ogród, a pani Dziekońska kupowała u nich owoce i miód. Pod koniec 1940 roku rodzina Kwiatkowskich przeprowadziła się do Rybienka Leśnego (ich dom przy ul. Polnej został spalony we wrześniu 1939 r.) i zamieszkała w sąsiedztwie Dziekońskich.
– Jako sąsiadka była grzeczna, miła, kulturalna. Pani mecenas Dziekońska miała bardzo duży zbiór książek. W jednym z pokojów stały oszklone szafy z mnóstwem książek. Chętnie nam je pożyczała, a ja z radością korzystałam, bo to były ciekawe źródła. 
- Niektórzy narzekali, że pani Helena była w kontaktach handlowych bardzo interesowna, ale jednocześnie była bardzo życzliwa, przyjacielska  – zaznacza Henryk Gąszewski. - Jeśli spotkała jakieś dziecko z osiedla, to zawsze z nim rozmawiała. W 1948 r. odwiedziłem Wrocław z okazji wystawy Ziem Odzyskanych. Zatrzymałem się w jakiejś szkole, a ona do mnie: Heniu, jesteś u nas. Była do mnie i mojej rodziny szalenie przywiązana. W Sopocie, jak była z towarzystwem i zobaczyła mnie na ulicy, to przeszła na drugą stronę, żeby chwilę porozmawiać. 
 Maria (Wolska) Banasiak zapamiętała, że bracia Dziekońscy trzymali się zawsze razem.
Starszy z nich, Juliusz, nie poszedł w ślady ojca i dziadka – został leśnikiem. Rybienkowskie lata wspomina (2005 r. - katalog Muzeum Architektury we Wrocławiu do wystawy twórczości Marka Dziekońskiego) tak:
 
Marek do wybuchu wojny i może jeszcze trochę dłużej, wybierał się z kolegami z Rybienka do Szkoły Morskiej w Gdyni. Był jednak również zainteresowany architekturą, do czego przyczyniły się archiwa zlikwidowanej pracowni architektonicznej dziadka. W Rybienku, na strychu naszego domu, były zgromadzone rysunki, matryce do światłokopii i inny sprzęt z pracowni. Marek w ramach swoich zainteresowań posiadał dużą wiedzę marynistyczną  -  o budowie okrętów i ich ożaglowaniu, a także wiedzę dotyczącą Oceanu Spokojnego, z wszystkimi morzami na tym akwenie. 
Okres przedwojenny naszej młodości przebiegał w dobrobycie, tym większe było odczucie biedy, jaka zagościła w naszej rodzinie w czasie okupacji.  Poważną rolę odegrało tu obrabowanie naszego domu w roku 1939, gdy z powodu ciężkich bombardowań lotniczych Matka postanowiła uciekać przed zbliżającym się frontem do rodziny Dziekońskich, na pogranicze obecnej Białorusi. Drugim powodem biedy była słaba w tym czasie działalność sądów i tym samym brak klientów adwokackich.
 
- Pani Dziekońska miała kancelarię w Rybienku. W czasie okupacji koledzy wycofali ją z adwokatury, bo adwokat był niebezpiecznym zawodem, więc ona zadowoliła się pensją sekretarza, przygotowywała sprawy – opowiada Henryk Gąszewski.
 
Bracia trzymali się razem
W okresie wojny chłopcy uczęszczali na komplety na poziomie gimnazjalnym. 
- Główną postacią była pani Zofia Karłowska – miała dwa fakultety, skończyła historię i chyba filozofię.  To była niezwykle wykształcona i kulturalna osoba. Nie miała wykształcenia matematycznego, ale ja matematykę wreszcie zrozumiałem, jak uczyła mnie pani Karłowska. Mówiła niezwykle przejrzyście, ona wszystko umiała. Uczyła nas jako główna nauczycielka, a łaciny i historii uczył nas ksiądz Tenderenda. Lekcje były albo w naszym domu albo u Dziekońskich, a do ks. Tenderendy chodziłem z Markiem piechotą.
Chłopcy należeli do harcerstwa, byli w zastępie Zawiszaków (to byli najmłodsi harcerze Szarych Szeregów: dwunasto- piętnastolatki); ich drużynowym był Henryk Żabik, elew „Agricoli” (później został kapitanem żeglugi wielkiej), a zaraz po wojnie Bolesław Wolski (został architektem). Zastęp „Rybienko Leśne”  tworzyli: Jan Grzybowski - zastępowy, Zdzisław Pawlak (został kpt. ż. w.), Julian Dziekoński „Żbik”, Marek Dziekoński, Tadeusz Grzybowski (skończył Inżynierię Lądową na Politechnice Warszawskiej) i Henryk Gąszewski (został architektem).
 
Podczas okupacji ja i Marek, w wieku 10 – 14 lat, zostawaliśmy sami w domu – kontynuuje Juliusz Dziekoński – i do naszych obowiązków wszystkie czynności gospodarcze, jak zdobywanie drewna na opał i jego rabanie, gotowanie i sprzątanie, i cały szereg innych funkcji, trudnych do wykonania w tym wieku. Marek był „ministrem spraw zagranicznych” i do jego obowiązków należało dbanie o hodowane dla mleka kozy i ich dojenie; ja zajmowałem się kuchnią. 
 
- Na ulicy mało ich się widywało, bo mieli w domu co robić, poza tym zaczytywali się książkami – opowiada Natalia Kwiatkowska. 
Marek zajmował się również zaopatrzeniem. Latem 1944 roku szedł do Wyszkowa po zakupy. Ta wyprawa omal nie skończyła się tragicznie. Na moście nie zdjął czapki przed niemieckim żandarmem, przez co został wyznaczony na wyjazd na roboty do Niemiec.
 
To zdarzenie spowodowało natychmiastowe nasze ukrycie się na wsi, niedaleko Wyszkowa, gdzie oczekiwaliśmy na przejście frontu – opisuje Juliusz Dziekoński.
Okres po wyzwoleniu, we wrześniu 1944 roku, był najcięższym pod względem finansowym okresem naszej młodości. Mama chwytała się wszelkich sposobów, aby przy nieczynnych sądach zapewnić utrzymanie rodzinie. Marek poszedł do gimnazjum w Wyszkowie, do trzeciej klasy.
 
Czwartą klasę gimnazjalną Marek ukończył już we Wrocławiu, dokąd w 1945 roku przeniosła się rodzina Dziekońskich, tam też zdał tzw. małą maturę. Naukę kontynuował w Zakopanem, w Państwowej Szkole Przemysłu Drzewnego (obecnie: Zespół Szkół Plastycznych im. A. Kenara) i w Liceum Budowlanym we Wrocławiu. W 1955 roku uzyskał tytuł magistra inżyniera na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. W latach 1955-59 pracował w Miastoprojekcie we Wrocławiu, potem w Miastoprojekcie Nowe Tychy. W latach 80. znów pracował we Wrocławiu. Lista jego projektów i realizacji architektonicznych jest imponująca, był laureatem wielu konkursów architektonicznych. Zmarł 3 maja 2002 roku we Wrocławiu.
Nowy Wyszkowiak – maj 2013
Boże Narodzenie - PWiK

komentarze:

dodaj komentarz

Brak komentarzy