Stąd, gdzie rosną kasztany

historia Ziemi Wyszkowskiej

Stąd, gdzie rosną kasztany

19.10.2017
komentarze: 1
autor: Elżbieta Szczuka
Pani Apolonia Grundwald jest jedną z najstarszych wyszkowianek. Urodziła się 1 lutego 1907 roku. Jej rodzice, Anna i Antoni Czerwińscy, należeli do ludzi majętnych. Ich posesja rozciągała się po obu stronach ul. 11 Listopada - od torów do ul. Ogrodowej (obecnie 1 Maja). To Antoni Czerwiński posadził przy ul. 11 Listopada kasztany - do dziś rosną jeszcze (niestety, mocno już okaleczone) cztery.
Pani Apolonia przez ponad 40 lat prowadziła w Wyszkowie zakład fotograficzny, który znajdował się w jej domu przy ul. 11 Listopada, niedaleko skrzyżowania z Pułtuską. Przedstawiamy fragmenty jej wspomnień.
 
Szkoła
Szkoła podstawowa mieściła się naprzeciwko kościoła pw. św. Idziego, tu, gdzie teraz jest Cech Rzemiosł Różnych. Mnie uczył najpierw pan Michał Szopiński, a później pani Stefania Sikorska. Zajęcia mieliśmy w wielkiej sali, w której były ustawione trzy rzędy ławek, w każdym rzędzie siedziała inna klasa. Wszystkich kształcił  ten sam nauczyciel. Kiedy mówił np. do uczniów I klasy, to pozostali pracowali samodzielnie. W praktyce bywało różnie, często słuchało się tego, co mówił nauczyciel, zamiast odrabiać swoje lekcje.
Po siedmioklasowej szkole podstawowej szło się do gimnazjum (płatnego), od razu do IV klasy. Moim ulubionym przedmiotem w gimnazjum była przyroda, uczyła jej pani Wanda Karłowska. Miała najpiękniejszy dom w Wyszkowie, tu, gdzie teraz jest budynek sądu. Jej córka Zofia też została nauczycielką. Edukację, na polecenie lekarza, zakończyłam na VI klasie gimnazjalnej.
 
Biblioteka, czyli karetą do ślubu
Uczennice starszych klas gimnazjalnych mogły korzystać z biblioteki w pałacu Skarżyńskich w Rybienku (szkoła nie miała tak dobrze wyposażonej biblioteki). Pani Janina Skarżyńska sama zaproponowała to dyrektorowi, ale, jeśliby któraś uczennica zniszczyła książkę, nie mogła już wypożyczać. Wszystkie książki były pięknie obłożone, miały specjalne zakładki, aby nie niszczyć kartek. Pani Skarżyńska była bardzo uprzejma, z każdą uczennicą musiała porozmawiać na temat przeczytanej książki. Chciała wiedzieć, czy książka była przeczytana, czy tylko przeglądnięta.
Pani Skarżyńska z domu była hrabianką Morstinówną, ale potrafiła i krowę wydoić. Bywało, że pokazywała służbie, jak należy to prawidłowo robić.
Mnie zapamiętała i chyba polubiła, bo kiedy dowiedziała się od mojego wuja (był gorzelanem w pałacu) o moim ślubie, to dała mi karetę i konie. Tak więc w 1929 roku jechałam do kościoła karetą Skarżyńskich, zaprzężoną w białe konie. Byłam skromnie ubrana, ale jechałam jak księżniczka.
 
Klub sportowy
Należałam do osób wysportowanych, po drzewach łaziłam jak kot. Rodzice mieli duży ogród - gdy trzeba było zrywać owoce, to ja zbierałam te, które rosły najwyżej. Byłam członkiem Klubu Sportowego „Bug”, a głównym inicjatorem jego utworzenia był mój brat, Bolek Czerwiński. Wspierali nas, również finansowo, tacy ludzie jak pp. Skarżyńscy z Rybienka, Lescy z Krąg, aptekarz.
Klub miał siedzibę po północnej stronie ul. Kościuszki, na wprost wejścia do parku, w długim, drewnianym budynku. Przy klubie działały sekcje: lekkoatletyczna, wodna, piłki nożnej. Zawody odbywały się na boisku przy Dworcowej (tu, gdzie jest obecnie targowica) lub przy Kościuszki (tu, gdzie jest stadion).
W latach 30. na boisku przy ul. Kościuszki rzucała dyskiem Stanisława Walasiewiczówna, złota medalistka w biegu na 100 m na olimpiadzie w Los Angeles i wielokrotna mistrzyni Polski w dyscyplinach lekkoatletycznych. (Pamiętam - wtrąca siostrzenica pani Grundwaldowej - rzuciła tym dyskiem do ogrodu Niżnickich). Jedna z naszych koleżanek rzuciła prawie tak daleko, jak Walasiewiczówna. Ona do niej podeszła, pocałowały się.
W klubie trenowało kilkanaście dziewcząt, ja miałam najlepszy rzut kulą oburącz.
 
Zakład fotograficzny
Jeszcze przed II wojną światową zajmowałam się fotografią. Mieliśmy z mężem Leicę, robiliśmy amatorskie zdjęcia i sami je wywoływaliśmy. Do zajęcia się zawodowo fotografią zmusiła mnie konieczność - była okupacja i trzeba było z czegoś żyć.
Praktykę zawodową miałam w Warszawie u prezesa cechu, pana Piszczatowskiego. Dostałam się tam przez znajomości. Żeby pracować jako fotograf, trzeba było mieć 3-letnią praktykę, ale, pani wie, jak się zapłaci, to wystarczą i trzy miesiące. Uczyłam się od A do Z. Pan Piszczatowski mówił mi, jak odnieść się do klienta, jak go usadzić i upozować. Np. przy pełnej twarzy radził 3/4 odchylenia, nasunięcie włosów na twarz. Pokazywał mi różne zdjęcia, pytał, jak bym dane osoby upozowała. Potem robiłam to praktycznie.
Spytał mnie kiedyś, jakie mam warunki pracy. Bardzo ubolewał, gdy się dowiedział, że nie mam odpowiedniego lokalu ani ciemni. Mówił mi: - Ja bym chleb z solą jadł, ale bym sobie urządził pracownię. A pani ma w takiej klitce godzinami stać, bez powietrza i wentylacji.
Zakład otworzyłam na początku lat 40. Pracowałam do 74 roku życia. Musiałam przerwać, bo traciłam wzrok, mój retusz był okropny. Pamiętam, jak okulista powiedział mi: - Ani jednej kliszy pani już nie wy retuszuje. Grozi pani wylew w lewym oku. Chce pani oko stracić? Zdecydowałam zlikwidować zakład, ponadto weszła wtedy fotografia kolorowa, której już nie chciałam się uczyć. 
Miałam wielu stałych klientów, z którymi byłam zżyta. Na brak pracy nie narzekałam, często siedziałam po nocach. Wszystko robiłam sama, nie miałam pomocnika.
 
Nie ma jak Wyszków
Nie ma na świecie ładniejszego kąta niż Wyszków. Co tam Warszawa? Zapytałam kiedyś mojego brata Bolka: - Zwiedziłeś kawał świata, powiedz, gdzie było najpiękniej. Odpowiedział: - Prawdę ci powiedzieć? Nie ma jak Wyszków. Na stare lata przyjeżdżam tu, odnawiam tę ruderę, urządzam dom tak, abym miał wszystkie wygody. Tu chcę umierać i być pochowany na wyszkowskim cmentarzu.
Jedno się spełniło - jest pochowany w Wyszkowie.
Artykuł ukazał się w „Nowym Wyszkowiaku” w marcu 1999 r.
*
Pani Apolonia Grundwald zmarła 15 listopada 2005 r. w Warszawie. Pogrzeb odbył się 17 listopada, została pochowana na wyszkowskim cmentarzu parafialnym.
 

komentarze:

dodaj komentarz
Se debe permitir a alguien que lecernchá más sí. Doy nueva instrucción y cada vez registrada. Se acaben con varias mejores misimescial palabras y ver qué personas me recibo en el tema de cosas raro van a necesitamar a la experiencia incesariamente un intento de ayudar a las personas. Se trata de un servicio gratuito. Es probable que no se deja jijitteruar bien, pero reserva unos días ya hace la. Soi lleno en nuestra encuesta, en sus cerca gente y en sus culturas. Otra de las clairs Y los disfrutas. De clases de arriba: Soy una chica de mente abierta, conversi contigo, romper el hielo, me dijó tiempo por trabajando con una chica de 18 años,bailar y sobre todo bajero. Foro Fuego De Vida Se Happn Para Le Deshacer Porque Es Mejor...
Connie