Aż pięcioro osób z najbliższej rodziny pani Heleny Grądzkiej z Wyszkowa (ojciec, mąż, dwaj bracia i siostra) znalazło się na liście nazwisk, które znajdą się na pomniku upamiętniającym poległych i pomordowanych żołnierzy antykomunistycznego podziemia zbrojnego oraz cywilnych mieszkańców ziemi wyszkowskiej, którzy w latach 1944 – 1952 padli ofiara terroru komunistycznego. Pomnik ma być odsłonięty 29 października.
Helena Grądzka, z domu Bielawska, primo voto Miszewska, urodziła się 9 czerwca 1919 roku w Budzowie k. Myślenic. Do Wyszkowa, a właściwie do Leszczydołu Nowin, jej rodzice przyjechali w marcu 1923 roku – ojciec Julian Włodzimierz Bielawski (rocznik 1886) współtworzył Nadleśnictwo Wyszków.
Helena Grądzka, z domu Bielawska, primo voto Miszewska, urodziła się 9 czerwca 1919 roku w Budzowie k. Myślenic. Do Wyszkowa, a właściwie do Leszczydołu Nowin, jej rodzice przyjechali w marcu 1923 roku – ojciec Julian Włodzimierz Bielawski (rocznik 1886) współtworzył Nadleśnictwo Wyszków.
- W dyrekcji Lasów Państwowych w Warszawie przy Wawelskiej pracował pan Chwalibogowski – opowiada pani Helena Grądzka - który razem z ojcem studiował leśnictwo w Wiedniu. Przyjechał do ojca do Budzowa k. Myślenic, gdzie ojciec prowadził regulację potoków górskich. - Czemu się marnujesz, kiedy mamy wolne miejsce w Suwałkach, bo nadleśniczy umarł? Albo w Wyszkowie, bo za rok będzie tam tworzyć nadleśnictwo. Najpierw będziesz leśniczym, a potem nadleśniczym - zaproponował. Ojciec wybrał Wyszków, bo miał brata we Lwowie, mama w Wadowicach miała rodzinę, czyli stąd było bliżej.
W 1924 roku ojciec został nadleśniczym; my mieszkaliśmy w leśniczówce na skraju wsi, w stronę Ochudna. Najpierw zbudował biuro - to był drewniany budynek, który w czasie wojny zniszczyła bomba. Na dole było nadleśnictwo i mieszkanie sekretarza, a na górze mieszkał kasjer. Jak skończył budowę biura, to zaczął budować murowany budynek nadleśnictwa, istniejący do dziś. Zamieszkał tam z rodziną, chyba było to w 1933 roku.
Rodzice mieli pięcioro dzieci. W Budzowie, poza mną, urodzili się Zbigniew (1920 r.) i Julian Seweryn (1922 r.), a tu, w Leszczydole, Krystyna (1924 r.) i Zdzisław (1927 r.).
Ojciec był bardzo pracowity. Wstawał rano. Jak nie pielił, to obcinał żywopłot lub szedł w pole, do stajni czy do obory. Miał swoje róże, które przycinał, miał pszczoły. Potem na ósmą szedł do pracy; po powrocie z pracy zjadał obiad i znów zaczynała się robota. Dzieci w czasie roku szkolnego obowiązków domowych w zasadzie nie miały; miały się uczyć. Ale jak przyszły wakacje, to mnie i siostrze ojciec kazał uczyć się gotować i sprzątać. Mawiał: „Jak będziesz panią i będziesz miała służącą, to będziesz wiedziała, czego od niej wymagać. A jak będziesz służącą, to będziesz wiedziała, jak pani dogodzić”. Bracia natomiast pracowali w polu, a za okupacji wozili też drzewo z lasu. Ojciec zawsze znalazł dla nas robotę, nie było u nas leniuchowania. Mama też była bardzo pracowita. Miała wprawdzie służącą, ale pracy przy dzieciach i gospodarstwie nie brakowało. Było gospodarstwo: 5 krów, 3 konie, świniaki, prosiaki, kury, hodowała jeszcze kaczki i gęsi.
Gazetki w dziupli
W 1939 r. ojciec dostał nakaz z Warszawy, żeby z dokumentami uciekał do Zaleszczyk. Spakował je i na dwóch furmankach pojechaliśmy. Z nami pojechał zastępca ojca, pan Czyż z rodziną. Pamiętam po drodze bardzo zniszczone Siedlce. Dotarliśmy chyba do Białej Podlaskiej, tam nocowaliśmy w szkole. Byli już tam Niemcy. Do ojca przyszedł jeden nich (ojciec miał trochę szczęścia do Niemców) i mówi – „Dzisiaj stawiam wam straż przed domem, ale jutro rano uciekajcie, bo Ukraińcy mogą was w nocy pozabijać”. Do Zaleszczyk nie dojechaliśmy, w końcu września wróciliśmy do domu. Przyjeżdżamy, a tu pustki. Zboża wszystkie wyniesione, z domu mnóstwo rzeczy pokradli. Zostało trochę ubrań.
W czasie okupacji nadzór nad lasami przejęli Niemcy. Ojciec nadal był nadleśniczym, ale jego zwierzchnikiem był Getert, który mieszkał w Dalekiem. Ojca bardzo lubił, bo ojciec znał bardzo dobrze niemiecki, przecież studiował w Wiedniu. Spotkałam go w 1944 r. w Skierniewicach i wtedy spytał mnie, dlaczego ojciec nie uciekł. Podstawił mu ciężarówkę, bo słusznie uważał, że jak przyjdą Rosjanie, będzie źle.
O tym, że ojciec, bracia i mąż byli członkami Armii Krajowej, nie wiedziałam. To wszystko było zakonspirowane. Ojciec czasem dawał mi papiery, żebym je nosiła do dziupli w lesie. A kiedyś, jak rozmawiałam z Marianem Strzeleckim, powiedział mi, że on chodził do tej dziupli po gazetki. Z mężem (Stanisław Miszewski, ps. Żak, Kłos, przed wojną studiował w Warszawie prawo - ES) jeździłam do Witolda Szaniawskiego do Somianki (był leśniczym w Osinach), a nie wiedziałam po co. Oni chodzili sobie na spacer do lasu, porozmawiać.
Jesienią 1944 roku nie było mnie w Wyszkowie. Bo w czerwcu 1944 r., w czasie pacyfikacji Leszczydołów, Niemcy chcieli zabrać męża, ale nie zastali go w domu (schował się w lesie) i mnie zabrali na posterunek. Ale inny Niemiec kazał mi wracać do domu. Mąż z lasu do domu już nie wrócił, pojechał do swojej siostry do Warszawy. Dwa dni później dojechałam do niego z dzieckiem. Z Warszawy pojechaliśmy do Ożarowa (tu zmarła półroczna Ewa, pierwsza córka pp. Miszewskich - ES), potem do wsi Mokre pod Skierniewicami, do Skierniewic, a stamtąd do Iłowa. Baliśmy się wracać do Wyszkowa, bo wiedzieliśmy już, że ojca i braci wywieźli. Po skończonej wojnie, w 1945 roku, pojechałam z mężem do Iłowa, ponieważ tam dostał pracę w Nadleśnictwie Dwukoły. Do Wyszkowa wróciłam w czerwcu 1945 roku, po tym, jak 10 czerwca, prawie na moich oczach, zastrzelili w Dwukołach męża i jego szefa. Byłam w ciąży z córką Anią.
Przecięte życia
Jak do Wyszkowa weszli Rosjanie, to ktoś ojca oskarżył. We wrześniu 1944 roku wzięli go na posterunek, ale za pierwszym razem wypuścili. Znajomy radził ojcu, żeby uciekał, ale on nie chciał: „Co ja komu złego zrobiłem, żebym musiał uciekać?”. I został. Za drugim razem już nie wyszedł. Wiem, że go sądzili, bo przysłał mamie kartkę: Dostałem 10 lat Syberii, przyślij mi kożuch. Nie wiadomo, czy w ogóle tam dojechał. Pan Babski opowiadał, że samochód, który miał ojca wywieźć na Syberię, wrócił zakrwawiony. Prawdopodobnie ojca zabili, bo nie ma śladu jego pobytu w ZSRR. Staraliśmy się o informacje z Czerwonego Krzyża, ale bez skutku.
Braci - Juliana i Zbigniewa - w tym samym czasie zabrali z domu, ale wywieźli do obozu, bez sądu. O Julianie dostaliśmy informację z Czerwonego Krzyża, że zmarł 5 czerwca 1945 r. w Orszy na Białorusi. Zbigniew wrócił, ale miał gruźlicę kiszek - jadał żaby pieczone albo mrożone głąby, nie każdy to wytrzymał. Jak dojechał z innymi do Polski, to usiadł pod drzewem i powiedział: „Zostawcie mnie, ja dalej nie pojadę, bo nie mam siły”. Wtedy Marian Strzelecki, który miał ukradzione Rosjanom jakieś wzmacniające lekarstwo, dał je bratu. Dzięki temu dojechał do domu.
Kiedy powrócił z wywózki wycieńczony brat, a ojciec i drugi brat nie, siostra chodziła po wsi i mówiła, że wie kto wydał jej braci i tego nie daruje, zemści się. I chyba z tego powodu ją zastrzelili (Polacy). To był koniec września 1946 roku. Chcieli też zabić brata. Wyciągnęli go przed dom, strzelali ostro do niego; on się przewrócił – myśleli, że nie żyje i odeszli. Zbigniew przesiedział w krzakach do rana. Rodzina wywiozła go do Wadowic, do szpitala, ale był zbyt słaby i niedługo potem zmarł.
***
Stanisław Miszewski jest pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu w Pniewie, Krystyna Bielawska spoczywa na cmentarzu parafialnym w Wyszkowie, jej brat Zbigniew w Wadowicach, miejsca pochówków Juliana Włodzimierza i Juliana Seweryna Bielawskich nie są znane.
Elżbieta Szczuka
„Nowy Wyszkowiak”, październik 2009 r.
Helena Grądzka zmarła w Warszawie 2 kwietnia 2014 roku; 5 kwietnia została pochowana na cmentarzu parafialnym w Wyszkowie, obok mamy i siostry.